62. KFF, Kraków: Jeszcze poczekajmy, jeszcze się nie spieszmy…

Po dwuletniej przerwie także Krakowski Festiwal Filmowy wrócił do pełnego życia, a jego 62. edycję cechował fachowo rozpisany program, wysoki poziom, interesujące dyskusje, ale… Ale też pozostawił po sobie dojmujące wrażenie, że polscy dokumentaliści zbyt rzadko, wręcz niechętnie przyglądają się naszej rzeczywistości.

LISTA NIEOBECNOŚCI I FAJERWERKI

Na tradycyjnym panelu dyskusyjnym, poświęconym polskiemu dokumentowi mówiono o tym głośno i dobitnie, Jerzy Kapuściński, dyrektor artystyczny Studia Munka wręcz w tonie dramatycznym, spytany o listę tematów i spraw nieobecnych na ekranie. Podał też statystyki projektów spływających do jego firmy, z których wynika, że filmowcy, szczególnie młodzi i początkujący, bo do takich skierowana jest oferta SM, nie chcą? nie mogą? boją się lub świadomie rezygnują z pokazywania Polski i Polaków AD 2022. Dyr. Kapuściński wymienił tylko kilka pozycji, choćby o ruchu Polskich Babć, ze spontanicznie stworzonej na użytek panelu listy nieobecności ale nie był w stanie podać przyczyn takiego stanu rzeczy. Poza konstatacją, że oczywiście projekty krytyczne wobec rzeczywistości stworzonej przez ludzi „dobrej zmiany” nie mają jakichkolwiek szans na wsparcie finansowe Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Ale też już od dawna nie jest to i z pewnością nie musi być jedyne czy najważniejsze źródło finansowania, są prywatni producenci i stacje telewizyjne, są polskie i europejskie fundusze regionalne.

Dokumentaliści dystansują się wiec od tego czym i jak żyje polska ulica ale już z kręgu tematów społecznych pojawiają się interesujące, oryginalne propozycje. Takie choćby jak „Koniki na biegunach” (zdjęcie wyżej) Marcina Lesisza- Srebrny Lajkonik dla reżysera najlepszego filmu dokumentalnego poniżej 30 minut. Ta opowieść o skomplikowanych relacjach łączących nie do końca sprawną intelektualnie córkę z matką, który to związek ta pierwsza próbuje ratować tworząc oryginalne konstrukcje i lalki, zyskała dodatkowy walor artystyczny dzięki sekwencjom animowanych, ożywiającym owe dzieła niewątpliwie utalentowanej Ewy. Albo świetne, fabularne „Martwe małżeństwo” Michała Toczka z zapamiętanymi rolami Sebastiana Stankiewicza i Marty Ścisłowicz.

W tej grupie festiwalowych (mowa o konkursie polskim) fajerwerków na pewno jest miejsce dla filmu Bogny Kowalczyk „Boylesque” (Srebrny Lajkonik i Nagroda Publiczności), który tak rekomendowano: Bohater filmu nie pasuje do żadnych ról i pokoleniowych rozdań: bywa w zakładach pogrzebowych i na paradach równości; na dancingach i w gejowskich klubach. Najstarsza polska drag queen z gracją porusza się w świecie, który adoruje młodość, a “Boylesque” wychwytuje czułe punkty jej biografii.

Bardzo dobre recenzje i owacje widowni zebrał tercet w składzie: Katarzyna Figura, Małgorzata Bogdańska i Piotr Cyrwus, brawurowo pokazujący dylematy dojrzałej kobiety, która w smudze cienia odkrywa na nowo swą seksualność. „Victoria” (Srebrny Smok w konkursie międzynarodowym) Karoliny Porcari, jak wiele z pokazywanych i wyróżnionych w Krakowie filmów powstała w Studiu Munka, które coraz śmielej i z powodzeniem rywalizuje z „dorosłymi” wytwórniami.

Na osobny akapit zasługuje polska animacja, uprawiana w większości przez reżyserki, które zwracają uwagę pomysłami fabularnymi i plastycznymi. Choćby Marta Pajek, autorka “Figur niemożliwe i innych historie I” (Srebrny Lajkonik dla reżysera najlepszego filmu animowanego) świetna graficzka i animatorka, z powodzeniem, bo lista zdobywanych nagród rośnie, pokazująca swe propozycje na świecie. Albo Julia Orlik, kończąca właśnie szkolę filmową w Łodzi, pomysłowo, lekko i z dystansem opowiadająca o swej pracy nad  dyplomem w 8. minutowej animacji pod wymownym tytułem, „To nie będzie film festiwalowy”.

Wydawać by się mogło, o czym pisaliśmy także na tych łamach, że polska animacja przeżywa świetny okres ale ten obraz jest kreowany na wyrost. Z jednej bowiem strony grupa uzdolnionych, pomysłowych i pracowitych animatorek, z drugiej malejące środki na produkcję, stawki z odległej przeszłości i brak wsparcia, które w cywilizowanym świecie jest normą, telewizji publicznej, sprawiają, że na ostatnia sesję w PISF dotarło ledwie kilka, bodaj trzy, projektów. Mówili o tym uczestnicy panelu dyskusyjnego (Ewa Borysewicz, Robert Jaszczurowski i Jerzy Armata) nie szczędząc gorzkich slow o niepewnej a na pewno trudnej przyszłości tego gatunku.

O WOJNIE PRZED WOJNĄ

Trwająca od 24 lutego wojna w Ukrainie nie ma jeszcze, z oczywistych względów, swego profesjonalnego dokumentalnego oblicza. Zresztą rosyjska agresja na Kijów i Donbas ma tak dynamiczny i dramatyczny przebieg, że na razie muszą nam wystarczyć telewizyjno- telefoniczne migawki. Ale niespodziewanie, bo chyba nie taki był zamysł hiszpańsko- francuskich producentów filmu „Tolyatti Adrift”, pojawiła się na ekranie krakowskiego festiwalu, przynajmniej częściowa dopowiedź na pytanie o genezę wojny i postawę młodych, rosyjskich agresorów. Filozofia rządów Putina i spółki, by za pertodolary kupować narodowi co potrzebne do codziennego życia plus zachodnie gadżety, ciuchy, Multikina i zagraniczne wycieczki dla wybranych ale nie inwestować w nic poza przemysłem wydobywczym, okazała się zabójcza nie tylko dla gospodarki. Ale tysiące takich jak wybudowana w Togliatti w latach 60/70 wielka fabryka samochodów na włoskiej licencji, już od dekady właściwie wegetuje, produkując przestarzałem i niechciane pojazdy a swym przyszłym pracownikom nie oferując niczego poza zapóźniona o wieki szkolę przyzakładową a potem minimalna płacą. Młodzi marzą o wyjeździe do Moskwy, St. Petersburga albo za granicę, gotowi są tez zrobić wszystko, by uniknąć powołania do wojska. Agresja na Ukrainę odsunęła na daleki plan to co dzieje się w takich jak Togliatti ośrodkach  a młodym poborowym nie stawia tamy przed okazywaniem najgorszych emocji i frustracji. Strzelają do cywili, mordują jeńców, gwałcą i rabują by odreagować własny los a poza tym nikt im nie przeszkadza a wręcz zachęca do stosowania radykalnych środków.

Przyszłoroczny 63. już festiwal w Krakowie przyniesie zapewne więcej takich filmów, być może także ubranych w profesjonalne ramy zapisów walk na froncie i poza nim. Może „obudzą” się także nasi dokumentaliści i zamiast tropić ciekawostki i obrazki rodzajowe na świecie, ruszą z kamerami w Polskę?

JANUSZ KOŁODZIEJ