39. MIPCOM, Cannes: Nie tylko wędrówka telewizyjnych ludów i sformatowane zakonnice…

… ale także seriale i programy rozrywkowe, które już dobrze znamy z dziesiątek a może nawet setek, różniących się od siebie tylko niuansami produkcji. Guru telewizyjnych formatów-Virginia Mouseler ma, z sezonu na sezon, coraz  mniej pogodną minę, bo gatunek, któremu poświęciła serce, duszę i tysiące godzin siedzenia przed monitorem, z wolna staje się własną karykaturą. Bo jak inaczej nazwać konkurs, w którym rywalizują utytułowani celebrycką sławą … dawcy spermy, w trakcie programu poddawani różnorodnym badaniom i testom, mającym wykazać czy ich nasienie spełnia najwyższe standardy.

Na targach telewizyjnych w Cannes wiele już widziano ale ze względu na poprawność obyczajową, polityczna, religijną i każdą inną pewne obszary i tematy były świadomie pomijane. Publiczność, od zawsze gromadnie  (w tym roku daleko było jednak do kompletu) wypełniającego zwykle Grand Audytorium Pałacu Festiwalowego), do dziś wspomina ze zgroza i zażenowaniem duński format dokumentalny, w którym ekipa filmowa towarzyszyła ostatnim chwilom nieuleczalnie chorych pacjentów. Tego było już za wiele, nawet dla grona gotowego sprzedawać na ekranie prawie wszystko, by podwyższyć słupki oglądalności. Śmierć czeka więc w kulisach branży na formatowa obróbkę ale biorąc pod uwagę wtórność pomysłów i propozycji, tylko patrzeć, jak wróci na tapetę. Na razie wśród dziesiątek rekomendowanych przez szefowa firmy The Wit formatów, większości powtórek z powtórek albo remake`ów, tylko nieliczne przekraczały próg znużenia i deja vu. Choćby hiszpańska produkcja rozgrywająca się w klasztorze, zaludnionym przez pogodne i sympatyczne zakonnice, zawzięcie ale bardzo honorowo rywalizujące ze sobą w pomysłowych konkursach.

TREFLIKI GÓRĄ

Virginia Mouseler nie zapowiedziała oczywiście żadnego polskiego formatu czy serialu (na wiosnę zdarzyło się to dwóm serialom znad Wisły) bo ich po prostu nie zgłoszono, a nie zrobiono tego, bo nasi producenci zajęci są przede wszystkim realizacją polskich wersji kupowanych przez siebie samych lub częściej przez  handlowców, wysyłanych przez stacje telewizyjne na Lazurowe Wybrzeże, projektów. Metoda konstruowania ramówki niemal wyłącznie z importowanych pozycji, uprawiana przez dekady  przez głównego programistę żółto- niebieskich a teraz z uporem lepszej sprawy, kontynuowana z żałosnym zresztą skutkiem, w stacji słonecznej, stała się spécialité de la maison polskiego kreowania telewizyjnej rzeczywistości.

W Cannes tradycyjnie obecna była telewizja publiczna a jej stoisko zgodnie z tradycją ozdabiały plansze, reklamujące kolejne „mundurowe” filmy i seriale (tym razem „Raport Pileckiego”) ale chyba o powtórce wiosennego sukcesu „Filipa” Michała Kwiecińskiego z rewelacyjnym Erykiem Kulmem juniorem w roli tytułowej, nie ma chyba co marzyć.

Po raz pierwszy swe, dodajmy bardzo efektownie zaprojektowane i zwracające uwagę, stoisko miało gdyńskie KAZ studio, odpowiedzialne za produkcje i dystrybucję m.in. słynnych Treflików. Co warto podkreślić firma oferowała nie tylko animowane propozycje dla młodych widzów w każdym wieku, od maluchów po nastolatki ale także zabawki, książki i gadżety, związane z postaciami swych filmów. Miejsce wybrała znakomite, w sąsiedztwie japońskiej telewizji, co zdaniem Marcina Żukowskiego i Jana Koneckiego (obaj na zdjęciu), mogło mieć również wpływ na to, że odwiedzili go licznie nie tylko dystrybutorzy kontentu ale też nadawcy telewizyjni, zainteresowani oryginalną produkcją trójmiejskiej firmy. Najbliższe tygodnie pokażą na ile te liczne spotkania i rozmowy przełożą się na konkretne negocjacje i ewentualne umowy o współpracy.

POMYSŁ NA PRZYSZŁOŚĆ?!

Telewizja tradycyjna oglądana linearnie wciąż trzyma się mocno, nie tylko nad Wisłą ale w reszcie Europy i wybranych zakątkach świata, choć  inwazja platform streamingowych zapowiadała jej rychły koniec. Albo samo ograniczanie do rozmiarów statystycznych. Nie zmienia to faktu, że wędrówka telewizyjnych ludów na pewno się jeszcze nie zakończyła.

Ale po okresie zabójczych dla branży inwestycji streamingowych i kupowania treści ponad wszelką miarę i za każda niemal cenę (vide skandynawski Viaplay i jego spektakularna porażka) rok 2023 przyniósł pierwsze w historii spadki subskrybentów a zaraz za nimi mocne ograniczenie środków na inwestycje w nowe, kosztowne produkcje. Zamiast nich dużo tańsza i prostsza w realizacji rozrywka i sięganie do telewizyjnej klasyki, a warto przypomnieć, że taki Warner Bros. Discovery czy Disney a niebawem MAX bo tak będzie niedługo nazywany HBOmax, mają w swych bibliotekach tysiące pozycji w tym wiele klasyków.

Na razie eksploatuje się maksymalnie premierowe pozycje filmowe, by nim trafia na platformy, zarabiały na innych polach dystrybucji, zakończyć swój żywot na kanałach FAST, rozpychających się na rynku. Zaoceaniczni widzowie mają ich do dyspozycji już ponad 1800, oczywiście w znakomitej większości wypełnionych telewizyjną papką, ale to tylko kwestia czasu, kiedy w papce zaczną pojawiać się coraz liczniejsze rodzynki.

Branża, której pandemia wbrew pozorom, przyniosła nie tylko oczekiwane benefity, ale także zaskakujące zachowania telewizyjnej widowni, nie ma programowego pomysłu na przyszłość, poza powielaniem już po tylekroć sprawdzonych schematów. Hasło o kontencie, który jest królem, wciąż wprawdzie pozostaje aktualne ale ten król ma tą samą od lat minę, na sobie pocerowany strój a w głowie daleki od pogody nastrój. Prezentacja serialowych propozycji nie pozostawiała co do tego złudzeń, to realizowane pod każdą szerokością orograficzną seriale kryminalno- sensacyjne, ze szkołą jako miejscem akcji, narkotykami lub porwaniami jako zaczynem akcji i mniejszą lub niestety coraz częściej większą dawka agresji i przemocy. To banalne lub wręcz głupie pozycje obyczajowe, to powielane w setkach egzemplarzy dramaty porzuconych dzieci, samotnych matek czy zaginionych bez wieści bliskich.

MADE IN BETA

Honor gatunku ratują pozycje kostiumowe, odwołujące się często od historii i prawdziwych postaci. Dobrym przykładem sa produkcje firmowane przez europejskiego potentata, niemiecka firmę Beta, która jest nie tylko dużym dystrybutorem ale także liczącym się na arenie międzynarodowej producentem. W ofercie ma m.in. zrealizowany przez ekipę pamiętnego „Czarnobyla”, serial o katastrofie morskiej promu „Estonia” w październiku 1994 roku , którego autorzy, poza rekonstrukcja zdarzeń, próbują odpowiedzieć ustami bohaterów i stronami dokumentów na pytanie, jak doszło do tej tragedii. I jeszcze dwa rekomendowane specjalnie przez Betę nowe produkcje.

Pierwsza z nich to „Concordia”- thriller sci-fi,  podpisany przez wielokrotnego zdobywcę Nagrody Emmy, Franka Doelgera. Concordia to gmina przyszłości, miasto zbudowane w oparciu o nadzór i gromadzenie danych, nie w imię tajnych, egoistycznych celów, ale dla dobra społeczeństwa i jego obywateli. AI dominuje w każdej dziedzinie życia i niczym Wielki Brat z powieści Orwella, kontroluje każdy ruch mieszkańców. Jedynym celem jego przywództwa jest stworzenie bardziej wolnego, sprawiedliwszego i bardziej humanitarnego społeczeństwa– na dziś i jutro. Do 20 rocznicy swego istnienia Concordia kwitnie, ale wtedy niespodziewanie nadchodzą bliźniacze katastrofy: pierwsze w historii morderstwo i włamanie do dotąd nieprzeniknionej sztucznej inteligencji miasta.

Druga to „Maxima” ukazująca podróż urodzonej w Argentynie Maximy Zorreguieta i okoliczności, które sprawiły, że została królową Holandii.

Zgodnie z wieloletnią tradycją MIPCOM, wielka serialowa premiera na największym targowym ekranie okazała się ledwie dalekim echem przeboju sprzed dziesięcioleci. „Zorro” z 1957 z pamiętnymi kreacjami, Guy Williamsa w roli tytułowej i Henry Calvina, grającego beczułkowatego niezgułę sierżanta Garcię, , pamięta się do dziś. Nowego hiszpańskiego, z komputerowo zmontowanymi scenami walk,  zapomina sie zaraz po pokazie.

JANUSZ KOŁODZIEJ