… czyli jak zmieniać, żeby nie zmienić. Na Woronicza może nie do końca znają się na robieniu telewizji, doskonale za to mają opanowaną socjotechnikę funkcjonowania w skompilowanych układach polityczno- finansowo- towarzyskich nad Wisłą. Można więc zmienić w następstwie wygranych wyborów szefostwo w gargamelowym wieżowcu, można ścigając z miasta i emerytur zapomniane gwiazdy sprzed lat, tych wszystkich podobno znanych i lubianych, można z głębokiej zamrażarki wyjmować stare jak świat formaty i pomysły, można w końcu zrobić w garażu pierwsze wydania najważniejszego programu informacyjnego bo osiem lat nie wystarczyło, by przewidując (chyba?) w końcu wygranie wyborów, przygotować je profesjonalnie i fachowo. Można jeszcze mnóstwo innych rzeczy. Nie można natomiast zapomnieć ani na sekundę, że żadna władza, nasza, wasza i inna nie może ale też nie lubi być u nas krytykowana, ba, nawet rzeczowo oceniana.
Przez osiem lat na Placu Powstańców obowiązywała zasada, że ani mru mru o złodziejskich praktykach niektórych ministrów, prezesów i dyrektorów, o setach matołków nominowanych przez towarzysko- partyjne koterie, o miliardach wyprowadzanych z budżetu, o fatalnym wizerunku Polski na świecie, o psuciu wszystkiego, co można było popsuć.
To już było i nie wróci!?! Bynajmniej, bo przez niemal rok rządów nowej ale przecież starej ekipy na antenie, stronie czy portalu publicznej telewizji przestrzegana jest ściśle inna reguła. Reguła wyłącznie pozytywnego informowania o poczynaniach rządu i przede wszystkim wyjątkowości jego szefa. O Premierze tylko dobrze, choć podczas powodzi chyba za bardzo zasmakował w zarządzeniu kryzysem na żywo, co zostało mu słusznie wytknięte tu i tam. Ale szybko usunięte ze wszystkich nośników z logiem TVP.
A gdzie odbiorca czyli widz ? Ten ma płacić w terminie abonament (w 2008 ówczesny premier Donald T. wzywał do niepłacenia tego przeżytku komuny) i pozytywnie kształtować popyt na rynku wewnętrznym.
WD-40