Po okresie zastoju spowodowanym pierwszą falą covida, która zamknęła ludzi w domach a firmom kazała działać w systemie online, filmowcy wrócili na plan, choć ze względu na narzucony sytuacja reżim sanitarny praca postępowała dużo wolniej niż w przeszłości. Udało się jednak doprowadzić do realizacji sporej części produkcji telewizyjnej, głownie serialowej bo dzisiejsza telewizja jest bez seriali jak dziecko bez ojca i matki, bez rodzeństwa i rodziny, bliskiej i dalekiej.
Oczywiście uruchomiono archiwa i korzystano z powtórek ale ludzkość, zgromadzona przed ekranami oczekiwała nowości i tylko nowości. A tych wyemitowano już (część czeka w kolejce) w minionym sezonie, UWAGA!!!: 6650. Tak właśnie, 6650 seriali pojawiło się w ramówkach stacji telewizyjnych całego świata, o czym zakomunikowano tu podczas równoległych do Canneseries, targach.
CZY LECI Z NAMI SELEKCJONER?
Z przykładów w tym gatunku pokazywanych podczas tegorocznej edycji MOPCOM oraz w programie odbywającego się równolegle festiwalu seriali- 4 Canneseries, można wysnuć prosty wniosek, że w przeciwieństwie do „poważnych” filmowców ci pracujący na potrzeby srebrnego ekranu idą drogą wybudowaną wiele lat temu, nie starają się nawet proponować czegoś bardziej oryginalnego, o rewolucyjnych pomysłach czy koncepcjach nie wspominając, powielając sprawdzone po wielokroć tematy i rozwiązania.
Królują więc policyjno- kryminalne opowieści, z dominującym wątkiem porwań, gwałtów, mafijnych porachunków i handlu wszelkiego rodzaju używkami. Nie ma chyba żadnego większego kraju, może poza Andora, Watykanem albo Wyspami Dziewiczymi, gdzie nie byłoby szkoły albo dyskoteki opanowanej przez dilerów narkotykowych oraz młodzieżowe, chętnie dziewczęce (!!!) gangi, które próbuje okiełza mniej lub bardziej skutecznie bardzo lub tylko trochę skorumpowana lokalna policja. A fabuła dotyczy wszystkiego, co wynika z takiej mieszanki, choć przyznać trzeba, że autorom coraz bardziej brak inwencji, więc po kilku minutach… Na 8 zakwalifikowanych do konkursu głównego seriali, połowa zmaga się z powyższymi uzależnieniami, tym bardziej, że czy to w Rosji czy w Izraelu, w Serbii czy Argentynie, różne jest, ze zrozumiałych względów, tylko tło i przyzwolenie na ekranową przemoc. W pozostałej konkursowej czwórce należało zatem szukać zwycięzcy ale tak naprawdę faworyt od początku był tylko jeden, niemiecki serial „The Allegation” (zdjęcie wyżej) Olivera Berbena i Jana Ehlarta, w reżyserii Daniela Geronimo Prochaski, którego bohaterem jest doświadczony sadowy obrońca, wyznaczony tu z urzędu do sprawy o dziwne morderstwo. Dziwne ze względu na okoliczności i osobę podejrzanej. W roli głównej wystąpił znakomity teatralny i filmowy aktor, Peter Kurth, ale i jego partnerzy dotrzymywali pola, podobnie nagrodzony za najlepszy scenariusz, Ferdinand von Schrach, operator i montażysta. Profesjonalna, wysokiej próby robota telewizyjna i spora szansa „The Allegation” na ponad europejski sukces.
Zwycięstwo w Cannes może w tym pomoc choć nie da się ukryć, że mimo rozpaczliwych prób uczynienia z Canneseries imprezy konkurencyjnej choćby w stosunku do Series Manii, ani różowy dywan ani medialny jazgot nie są w stanie przykryć słabości zespołu kreującego program i rangę festiwalu. Po raz kolejny bowiem w obu konkursach znalazły się, poza wyjątkami, pozycje ledwie poprawnie zrealizowane, czasem dziwaczne a nawet przypadkowe. Odpowiedzią na „lenistwo” komisji selekcyjnej jest przypuszczenie, że po wcześniejszych doświadczeniach z mało profesjonalnymi składami jurorskimi (dominuje francuska młodzież aktorska), wielu producentów czy nadawców po prostu nie zgłosiło do Cannes swych propozycji. Musiała przede wszystkim dawać do myślenia angielska nieobecność, bo UK to największy producent w Europie, mogła za to zastanawiać niczym nieuzasadniona w tym roku swą liczebnością reprezentacja izraelska czy argentyńska. Wśród gości, panelistów czy jurorów kolejny rok nie warto było szukać środkowoeuropejskich nazwisk, bo z Cannes zdaje się w ogóle rzadko spogląda się w stronę Pragi, Warszawy czy Bukaresztu! Tu stawia się głównie na swoich i sąsiadów.
A wydawało się, że trzy pierwsze edycje przeglądu światowych seriali, które poprzedziły narodzimy na Lazurowym Wybrzeżu nowego telewizyjnego festiwalu o wielkich ambicjach, rokują jak najlepiej. Może prawda, że selekcję, nabór i ocenę oddać trzeba w ręce profesjonalnych, doświadczonych fachowców, dotrze w końcu do organizatorów przed przyszłoroczną, jubileuszową edycją Canneseries.
Tytułem uzupełnienia dodajmy, że za najlepszą krótką formę serialową uznano norweską produkcję „About Saturday” Liv Marri Ula Mortensen o zgubnych skutkach przypadkowej znajomości.
KLASYKA, PODRÓBKI I POCHWAŁA PROSTOTY
Obok festiwalu, seriale w Cannes także dominowały w programie sąsiednich tragów. Jeśli ktoś, a takich pamiętliwych jest zapewne wielu wśród telewidzów, ma pod powiekami Romy Schneider w tytułowej roli „Sisi”, ten będzie mocno rozczarowany Dominique Devenport w serialowej wersji przygód słynnej cesarzowej. Zresztą autorzy świadomi niedostatków swej gwiazdy albo ograniczają do minimum albo wręcz szybko kończą wszystkie sceny miłosne. Jak ktoś bardzo złośliwie ale chyba słusznie zauważył, w klasyku sprzed dziesięcioleci szwajcarska aktorka mogłaby zagrać ledwie pokojówkę!
Ciekawe jakie opinie wywoła przygotowywany dla Netflixa w Niemczech kolejny serial z Sisi (tu zagra ta postać Devrim Lingnau) pod roboczym tytułem „The Empress”. Premiera w 2022.
Jak wiele innych rzeczy i metod, Rosjanie także seriale kopiują bez umiaru. Główne te współczesne lub fiction, bo w kostiumowych zawsze mogą i chętnie to robią, posiłkować się literaturą. Ale już w animacji idą na całość, jakby szybko chcieli zapomnieć o plebejskości i swojskości legendarnej „Maszy”, która odniosła autentyczny sukces na całym świecie. Teraz mniej lub bardziej otwarcie naśladują zagraniczne produkcje na czele z… pewnym mega popularnym amerykańskim klasykiem. U nich seria ma tytuł „Turbozaurus” (szóstka zwierzątek prehistorycznych w razie potrzeby zmienia się w roboto podobne urządzenia i rusza na pomoc albo do ataku!).
Christina Rose (tak anonsowała swój serial), mieszkająca i pracująca w Europie amerykańska dokumentalistka zaproponowała z kolei portrety („Wonder Woman”) sześciu młodych kobiet z różnych zakątków świata, których łączy pasja wykonywanego, a dotąd zdominowanego przez mężczyzn zawodu, i ogromna determinacja w osiągnięciu zamierzonego celu. Ale ani rybaczka z Alaski (Marie Rose), stażystka astronautów z Niemiec (Suzanna Randall), kierowca wyścigowego z Węgier (Vivien Keszthelyi), portorykańska baseballistka (Diamilette Quiles Alicea), dyrygent muzyczny z Chin / Nowej Zelandii (Tianyi Lu) i pilot Boening 777 z Indii (Anny Divya) nie starają się, jakby to było jeszcze kilka lat temu, dorównać kolegom z zawodu czy za wszelka cenę w ogóle udowodnić swą przydatność. Są świadome swej wiedzy, talentu i pozbawionej przerostu ambicji. Każdy odcinek opowiada historię jednej z kobiet ale najczęściej… przez nią samą, co okazało się ryzykownym zabiegiem ale zaskakująco udanym.
(Janko)