Odbywający sie od kilkunastu lat w Clermont- Ferrand jeden z najważniejszych światowych festiwali krótkiego metrażu, stara się, po raz kolejny z pozytywnym skutkiem, trzymać poziom nie tylko konkursów, pokazów specjalnych czy dodatkowych ale także trwających równolegle targów (w tym roku miały swą 34. edycję i kilka tysięcy uczestników) filmowych.
Pobyt w starym, uniwersyteckim (studenci to prawie 30% mieszkańców) mieście w Masywie Centralnym, to osiem bardzo pracowitych dni, wypełnionych pokazami i dyskusjami do późnej nocy. Owe prawie nocne pokazy szokowały frekwencją najbardziej, bo to, że w ciągu dnia najważniejsze festiwalowe sale (łącznie blisko 3 tysiące miejsc!!!) bywały niemal pełne (na seansach przedpołudniowych dominowali seniorzy i młodzież licealna) to wypełnione niemal w komplecie seanse późno wieczorne musiały budzić niekłamany podziw. Tu się po prostu lubi kino krótkodystansowe (przede wszystkim fabuły, dokumenty, animacje) we wszystkich formach, odmianach i manierach, żywo reaguje na ekranowe wydarzenia i recenzuje oklaskami autorów. Dowód to 166 tysięcy sprzedanych biletów!
Ale wystarczył tylko pierwszy dzień festiwalowych pokazów, żeby zauważyć, że w szeregach filmowych twórców dokonała się ostatecznie zmiana pokoleniowa. Swe filmy pokazują młodzi dokumentaliści, animatorzy, eksperymentatorzy i przyszli mistrzowie pełnego metrażu, wielokrotnie dając świadectwo swego talentu, ducha obserwacji, umiejętności opowiadania i wielu innych cnót filmowych. Widać, że dzisiejsi juniorzy chętnie korzystają z klasyki, odwołują się czasem do mistrzów gatunku, głownie w metodzie realizacji, ale mówią przy tym własnym językiem, sięgają po tematy z własnego doświadczenia czy otoczenia lub indywidualne asocjacje.
OJ ŻYCIE, ŻYCIE
Upowszechnia się model zwięzłego opowiadania fabuły, sprawne zmierzanie do pointy, alergia na nieznośne maniery tzw. kina autorskiego, które ostatecznie wyszło z mody i użycia.
Przykłady? Bardzo proszę. Zrealizowana w koprodukcji polsko- francusko- palestyńskiej „Pomarańcza z Jaffy” (reż. Mohammed Almughanni), której bohater, młody Palestyńczyk z polska kartą pozwolenia na pobyt w UE, desperacko poszukuje taksówki, która przewiezie go przez granicę Gazy na spotkanie z matką, która czeka na niego po izraelskiej stronie. Na punkcie kontrolnym zaczynają się jednak kłopoty… Bardzo sprawnie zrobiony i dobrze zagrany debiut fabularny absolwenta łódzkiej Filmówki. I zasłużone Grand Prix tegorocznego spotkania w Clermont- Ferrand.
Albo duński, pokazywany już na wielu światowych festiwalach „Przykład” (reż. Salma Sunniva) W dwudziestu szybkich minutach rozgrywających się w czasie rzeczywistym śledzimy doświadczoną pielęgniarkę pracującą w zamkniętym ośrodku psychiatrycznym. To dzień jak każdy inny, koledzy są na zwolnieniach lekarskich, a pacjenci przypominają o swych schorzeniach, niekiedy w drastyczny sposób. Klasyczny thriller w pigułce.
Irańczyk Saman Lotfian zrealizował swój „Węgiel” wedle reguł klasycznej tragedii. Podczas sprzeczki Eesy i Mokhtara, uszkodzeniu ulega zbiornik tlenu tego drugiego. Nikt tego nie zauważa aż do momentu, kiedy Eesa odkrywa wyciek metanu. Ratuje wprawdzie wielu kolegów ale Mokhtar umiera z powodu pustego zbiornika. Górnik staje przed wyborem: skłamać i zostać bohaterem lub wyznać wszystko i dźwigać ciężar zabicia Mokhtara.
W konkursie narodowym wielki triumf polskiej reżyserki, pracującej od lat we Francji, Julii Kowalski. „Widziałam oczy diabła”- historia osiemnastoletniej Majki, mieszkającej w pomorskiej Kościerzynie, której się wydaje, ze została opętana przez diabla. Zwraca się o pomoc do księdza- egzorcysty. Świetna robota, dobre aktorstwo i zasłużona nagroda na liczącym się w filmowym świecie festiwalu.
Młodym filmowcom nie brakuje niezbędnego dystansu i ironicznego tonu, kiedy opowiadają o sprawach poważnych, ale one okazują się poważne tylko z pozoru. Oto chiński „Prezent” (reż. Jiang Xiaotong) i dwóch zdesperowanych mężczyzn planujących okraść sklep jubilerski. Rozmowa poprzedzająca skok życia sprawi, że sprawy przybiorą nieoczekiwany obrót.
Podobnie dzieje się w świetnie przyjętym przez publiczność obrazie „Jeśli jesteś szczęśliwy” Angielki Phoebe Arnstein ze zdjęciami naszego Michała Dymka. Dojrzała kobieta zmaga się z presją macierzyństwa i wykorzystuje dziecinną zabawę w lokalnej grupie dziecięcej, aby dać upust swojej wściekłości, co wywołuje nieoczekiwaną reakcję łańcuchową.
Warta uwagi jest z pewnością także wyróżniona jedną z ważnych nagród meksykańska „Kaskada” Pablo Delgado. Zmagający się z otyłością czterdziestolatek z zdumieniem odkrywa, że od pewnego momentu płacze nie zdając sobie z tego sprawy. Co najdziwniejsze, ronione łzy działają w odwrotny do klasycznego sposób, przekształcając wnętrze jego ciała w wodospad.
TO SIĘ DZIAŁO
Selekcjonerzy tegorocznego spotkania w Masywie Centralnym nie poszli tropem wielu innych festiwali i do konkursu zaprosili tylko jeden tytuł, odnoszący się do wydarzeń w Ukrainie. Nawet nie trwającej od niemal dwóch lat wojny ale do incydentu sprzed dekady, kiedy to podczas aneksji Krymu Rosjanie zestrzelili holenderski samolot pasażerski. „Matka” Salomona Lighthelma (Ukraina/USA/Kanada) to historia Witalija Iwanowa – górnika na granicy ukraińsko-rosyjskiej – który na swoim podwórku pewnego dnia znajduje dzwoniący telefon. A zaraz potem wiele innych przedmiotów, dziwnych i przerażających. „Matka” oparta jest na prawdziwej historii górników z Rozsypnego na Ukrainie, którzy przeczesywali pola w okolicach Doniecku, by zebrać ciała ofiar katastrofy samolotu MH17.
Znany już z innych festiwali amerykański „Incydent” Billa Morrisona, to przypomnijmy zapis pewnego zdarzenia, jakie miało miejsce na ulicach Chicago w 2018. W Clermont- Ferrand uznany został za najlepszy film dokumentalny z uzasadnieniem, że autor korzystając z zapisu kamer ulicznych, sklepowych i policyjnych (w tym funkcjonariusza, który oddal śmiertelny strzał do uzbrojonego przechodnia), ustrzegł się pokusy własnej interpretacji tytułowego incydentu.
Za najlepszy film europejski uznano natomiast portugalsko- szwajcarski dokument „2720” Basila da Cunhy, zapis jednego południa z przedmieść Lizbony. 7- letnia Camila wyrusza na poszukiwania brata, który po 6 latach więzienia i 5 tygodniach na wolności w końcu znalazł pracę i nie może się do niej spóźnić. Nie wiadomo czy się to uda bo policja rozpoczęła właśnie kolejny nalot.
SWAWOLE, SWAWOLE…
„Miisufy” Liisi Grünberg to bardzo kolorowa, estońska animacja, która zdobyła serca francuskich nastolatków, żywiołowo reagujących na to jak cyfrowy kot Miisu zaczyna się buntować i w końcu porzuca swojego aktualnego właściciela. Świat widziany oczami cyfrowych zwierzaków jest mocno szalony i nieprzewidywalny.
Fińska animacja „Teraz albo nigdy” Hety Jäälinoja pokazuje grupę zakonnic żyjących razem w szczęśliwej harmonii. Kiedy jedna z nich znajduje w przyklasztornym ogrodzie mężczyznę, jej codzienne życie w grupie zostaje zakłócone, a harmonia zerwana. Po czasie dociera do niej, że każdy w społeczności ma swój własny, ukryty wszechświat. Brzmi poważnie ale fabuła opowiedziana jest w brawurowym tempie i z dużym poczuciem humoru.
Irański reżyser, Reza Rasouli , pracujący aktualnie w Europie (jak wielu jego rodaków) postanowił w swym niedługim i niegłupim filmie „Kawałek po kawałku” (Austria), połączyć dwie sprawy- muzułmańskie przywiązanie do tradycji i europejską tolerancję dla kochających inaczej. Przejeżdżający na hulajnodze chłopak zrywa dla żartu chustę z głowy koleżanki a kiedy ta wreszcie go dogoni, okaże się, że jej kolega uwielbia się przebierać i malować.
Na koniec filmowy żart, który okazał się wcale poważnym głosem na temat nieprzewidywalności ludzkiego losu. Oto grupa koreańskich robotników, budujących w Izraelu wielka fabrykę, zostaje pewnego dnia przewieziona do telewizyjnego studia, by zagrać gości azjatyckiej niby restauracji. Ale „W cieniu gór” Mayi Kessel to nie tylko satyra na głupotę telewizyjnego świata kreującego nieistniejące byty ale także sentymentalna wycieczka do miejsc i wspomnień z dzieciństwa.
Janusz Kołodziej