– Polscy reżyserzy najczęściej powierzali pani role pięknych, zmysłowych i eleganckich kobiet, które bez problemu mogą zdobyć każdego mężczyznę. Wydaje się jednak, że z powodzeniem mogłaby pani zagrać czarny charakter, postać kontrowersyjną, niejednoznaczną i skomplikowaną.
– Aby dostać taką rolę, to trzeba być Charlize Theron i mieszkać w Stanach Zjednoczonych. Tam się dostaje takie role, zupełnie skrajne. Natomiast u nas, w naszym kraju myśli się schematami. Mam jednak nadzieję, że mój talent i nieprzeciętną osobowość dostrzegą jeszcze twórcy hollywoodzkich produkcji. Nie marzę, to się zdarzy. W polskim kinie już nie czeka na mnie taka charakterystyczna rolę.
– A nim się odezwie ten przysłowiowy telefon od hollywoodzkiego producenta?
– Staję już po drugiej stronie kamery. Na razie wyreżyserowałam dwie opery we Wrocławiu, trochę piszę, wznowiłam życie swojej płyty „Kochaj mnie”, która o dziwo zaczęła żyć swoim życiem w mediach społecznościowych.
Zawsze marzyłam o tym, żeby zacząć dobrze grać w szachy, więc zaczynam się uczyć tej gry internetowo, bo jestem w wieku, w którym trzeba cały czas ćwiczyć swój mózg, więc gra w szachy może dobrze robić, podobnie jak gra w punto banco czy brydża. I coraz częściej spotykam się ze znajomymi, z którymi staramy się zaprzyjaźnić poprzez brydża, może coś nas połączy, co nie będzie łatwe, bo niezwykle rzadko zdarza się teraz przyjaźń między dorosłymi osobami. Zamiast niej są specyficzne rodzaje znajomości, powierzchowne relacje z ukrytymi intencjami, bez wzajemności, pozbawione troski i bliższego kontaktu. A w przyjaźni liczy się szczera wymiana myśli, uczuć i informacji na swój temat. Jeśli komuś ufamy, nie boimy się przed nim odsłonić i być wobec niego szczerym.
– W przyjaźni, to chyba oczywiste, nie może być miejsca na kalkulację, nieszczerość i zazdrość.
– Radzę wszystkim, żeby zapomnieli o nieufności i wracali do dzieciństwa. Opowiem bardzo piękną historię. Jak jestem tutaj w Juracie i wiadomo, że przyjeżdża pociąg, cudowna lokomotywa i stoją ludzie starsi, dojrzali i mówią do siebie tak: ojej, jak tu jest okropnie, jedzie pociąg, ja bym nie chciał tutaj mieszkać, nie można wcale spać. A obok stoi mały chłopczyk, ich wnuczek, i mówi tak: babciu, pociąg jedzie, jak to cudownie. I chciałabym, żeby ludzie wrócili do tego dziecinnego pociągu, żeby spojrzeć na to jeszcze raz, z zupełnie innej strony, bo na tym polega akceptacja i afirmacja życia.