MAMO JA WARIAT, KUP MI KOMISARIAT!

Nie wszystko da się zrzucić na pandemię, bo ponadnormatywne rozedrganie polskich sprawozdawców telewizyjnych ma długą tradycję. Chyba od dekady trwa prawdziwy wyścig między piłkarskimi głównie opowiadaczami o tym, co wszyscy widzimy, który szybciej, głośniej, głupiej. Moda, przywleczona bodaj z Ameryki Południowej, ale tam tłumaczy się przecież temperamentem, kultem niemal religijnym jakim otoczona jest piłka i naturalną żywiołowością, u nas przybrała karykaturalne formy. Każda sytuacja już dziesięć metrów od bramki daje powód do słownej biegunki, krzyku a nawet podnieconego wrzasku i to bez różnicy czy na ekranie męczy się IV liga czy „reprezentacja” (cudzysłów oczywisty biorąc pod uwagę poziom niemocy jaki oferuje). Owe kaskady werbalne rozemocjonowanych facetów z mikrofonami pełne są grafomańskich zwrotów, żałosnych porównań i cytatów z klasyki medialnego bełkotu. Tych wszystkich, kiedyś traktowanych na studiach dziennikarskich w kategoriach ciekawostki podobnej do wyimków z milicyjnych notatek,  memłań o „czytaniu gry” albo „adresowaniu piłki końcem buta”.

I oczywiście używana i nadużywana absolutnie przez wszystkich ludzi związanych medialne ze sportem, partykuła ALEŻ. Ależ: strzelił, nie strzelił, podał, minął, spudłował, miał pecha… itp. itp. itp.

Nieliczne, niestety coraz mniej liczne wyjątki, giną w masie pobudzonych młodzieńców, którzy obsiedli masowo biurka, studia i mikrofony redakcji, działów i telewizyjnych kanałów sportowych.

Epidemia „zawodowstwa” dotknęła nawet telewizję, która w swej ponad 25 letniej obecności na polskim rynku, przez długi czas wyznaczała standardy profesjonalnego komentowania, fachowej wiedzy i merytorycznego przygotowania do występów na wizji. Teraz w pierwszej minucie relacji z meczu angielskiej ligi dwóch facetów tak się przekrzykuje, że nie można się nawet dowiedzieć kto z kim będzie grać… Tak zachęceni skorzystaliśmy z pilota!

WD-40