„POKONANI” NA WŁASNE ŻYCZENIE

 

Miało być tak pięknie, a wyszło jak szydło ze skandynawskiego worka. Może Björn SteinMans Marlind powinni poprzestać na ekranizacjach bestsellerowych kryminałów w rodzaju „Mostu nad Sundem”, który przyniósł im światową sławę. Nie powinni się za to na pewno brać za serialowe opowieści z niedawnej przeszłości bo wygląda na to, iż wybierali w szkole wagary zamiast historii. Ale rozwydrzeni powodzeniem zaparli się, by tak zagęścić wątkami drugi rok pokoju w powojennym Berlinie, że wyszedł im groteskowy komiks dla średnio rozgarniętych amerykańskich dzieci. Nagromadzenie sytuacji niedorzecznych, pomysłów dziwnych, scen złych i bardzo złych o najwyższym stopniu nieprawdopodobieństwa ma szanse na czołowe miejsce wśród największych niewypałów dekady. Publiczność mająca w pamięci „Babilon Berlin”, do którego zresztą „Pokonani” ewidentnie i nieudolnie próbują się odnieść, oraz wiele innych kostiumowych tasiemców, musiała przeżyć nieliche zaskoczenie oglądając tak po amatorsku napisane i zrealizowane dzieło. Francuskie, kanadyjskie i polskie pieniądze (nadwiślański oddział C+ był współproducentem)pewnie poszły na honoraria reżyserskiej pary, bo na pewno nie na kostiumologów (nieustanne kłopoty ze stanem czystości koszul bohatera i resztą ubiorów oraz mundurów), asystentów (permanentna niezgodność miejsca i czasu) a przede wszystkim konsultantów historycznych i faktograficznych. Symbolicznym rekwizytem serialu jest kurtka amerykańskiego gwiazdora (leci przez cały serial na jednej minie i nie wiedzieć czemu często mówi szeptem), którą nosi albo i nie (a jak nie to nie wiadomo gdzie ją zostawił) ale rzadko zakłada. Plus wspomniany nadmiar wątków i drewniane dialogi jak w czwartorzędnego kryminału dla kablówek oraz słabiutkie aktorstwo, głównie anglosaskiej części obsady.

Przy „Czarnobylu” czy choćby naszym „Królu” ten serial prezentuje się jak nieudolna wprawka debiutantów, na co dzień realizujących telewizyjną prognozę pogody.

WD-40