MIPTV/CANNESERIES 2, CANNES: Ratunku, rachunku!

Dla stałych bywalców wiosennych targów telewizyjnych w Cannes tegoroczna wizyta na Lazurowym Wybrzeżu wiązała się z nowymi, ale nie do końca pozytywnymi wrażeniami.

Otóż po kilkunastu latach istnienia i w szczytowym momencie boomu, jaki przeżywa właśnie branża telewizyjna, słynna impreza stanęła wobec poważnego kryzysu. Nigdy dotąd nie było w Pałacu Festiwalowym i przyległościach tylu wolnych, czytaj niesprzedanych, powierzchni. Dawno nie było o tej porze tak luźno w hotelach i na ulicach. Najstarsi canneńscy górale nie pamiętają, by można było właściwie bez trudu znaleźć wolne miejsce w zwykle obleganych lokalach i przy legendarnych stolikach, gdzie wznoszono toasty za nowe kontakty i kontrakty. Nawet dla uważnych obserwatorów była to niespodzianka, ale przy bliższym oglądzie i chwili refleksji właściwie nietrudna do przewidzenia. Wysokie koszty udziału firmowego i  indywidualnego, całoroczny stały kontakt sprzedawców i nabywców kontentu, inne okazje do kontaktów osobistych, a wreszcie powolne wyczerpywanie się formuły kwietniowego spotkania, wszystko to sprawiło, że organizator targów, firma Reed Midem, jeszcze nie oficjalnie, ale też nie całkiem szeptem zapowiada zmiany. Zmiany na razie w terminach i miejscach. Może już w przyszłym roku jedna z edycji przeniesie się z Cannes do innego francuskiego miasta. Może na stałe, może tylko na chwilę, a potem ruszy dalej. Wszystko zależy od zainteresowania uczestników i  powodzenia finansowego całego przedsięwzięcia, bo nie wolno zapomnieć o  tym, że MIPTV i  MIPCOM były dotąd bardzo dochodowymi imprezami, w  katalogu amerykańsko-brytyjsko-holendersko-francuskiego konsorcjum, zaraz po styczniowych targach nieruchomości. Można jednak bez trudu przewidywać, że lista miast i regionów chętnych do przyjęcia światowego spotkania branży telewizyjnej już jest wcale liczna i ciągle pojawiają się na niej kolejne miejsca. Na pytanie, czy jest to opłacalne i korzystne, jedna tylko informacja: Tuluza nie chce ?wypuścić? od siebie Cartoon Forum ? corocznych targów animacji telewizyjnej, a  Lille przedłużyło o  kolejny rok zaproszenie dla uczestników Series Manii – światowego festiwalu seriali. Poza oczywistymi korzyściami finansowymi (hotele, wyżywienie, łączność, transport, ochrona itd.), naturalna promocja i reklama miasta, miejsca, regionu i jego walorów.

MY NIE GAWARIM PO RUSKI

O ewentualnych przenosinach nie wspominała jeszcze głośno Laurine Garaude, dyrektor generalna targów, podczas inauguracyjnej konferencji prasowej, ale też zapowiadając np. debiut dwóch nowych narodowych stoisk? Bułgarii i  Rumunii, czy tematyki ekologicznej i zapraszając do udziału w dyskusji nad technologiami 4K i 5G, nie starała się tworzyć wrażenia, że słońce nad Cannes świeci jak za dawnych, złotych lat. Wszystko, co wyżej nie oznacza oczywiście, że tegoroczne MIPTV wyglądało jak stypa albo jej zapowiedź. Mniej stoisk, mniej imprez towarzyszących, mniej ludzi, ale program wypełniony projekcjami, panelami, prezentacjami nowych projektów i zapowiedziami planowanych. Na pewno dało się zauważyć powrót do zauważalnej aktywności rosyjskich stacji, dystrybutorów i producentów. Po inwazji na Krym, nawet jeśli nie przyjeżdżało ich mniej, to z pewnością zachowywali się mniej hałaśliwie niż wcześniej. Teraz znowu ich słychać i widać, choć wciąż nie mogą liczyć na oszałamiającą frekwencję na swych imprezach, więc bawią się świetnie we własnym gronie.

FORMATY & SERIALE

Nie da się powiedzieć niczego nowego, bo dobrego już od pewnego czasu, ?w temacie? formatów. Jak zawsze podczas MIPFormats Virginia Mouseler rekomendowała wybrane przez siebie projekty z całego świata (poza Polską rzecz jasna), ale chyba żaden nie zapisał się na tyle w pamięci, by specjalnie o nim wspomnieć. Dominują talent show, konkursy z coraz większymi nagrodami (10 milionów dolarów dla zwycięskiego zespołu to wcale nie rzadkość), zabawy w kuchni i plenerze. Wydaje się, że już wszyscy bohaterowie tego segmentu są zmęczeni, zarówno producenci, jak i nadawcy, o widzach nie wspominając. Ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi? formaty, więc te kilkanaście, które szefowa firmy The Vit i formatowe guru, zaprezentowała, może liczyć na masowy zakup na ekrany światowych telewizji. Najmniejszych problemów nie mają za to wszelkiego rodzaju i pochodzenia seriale, na które nie słabnie powszechny popyt. W ubiegłym roku czołowa dziesiątka największych telewizyjnych rynków wyprodukowała ich blisko trzy tysiące (najwięcej W. Brytania, bo ponad 600, a zamykający dziesiątkę Izrael ponad 70). Nie przemija zainteresowanie twórców historią dawną i  najnowszą, wciąż powstają na masową skalę tasiemce policyjne, sensacyjne i kryminalne, obyczajówki, no i oczywiście o tym, jak pewna pani spotyka pewnego pana. Ciesząca się sporym zainteresowaniem część canneńskich targów to prezentacja badań widowni i  jej upodobań, preferencji i oczekiwań. Dzięki niej wiemy, że rekordowo długo przesiadują przed telewizorem mieszkańcy Bałkanów (Rumunia, Bośnia-Hercegowina i Serbia), bo ponad 5 godzin dziennie, najkrócej sympatyczni Islandczycy, którzy trochę ponad godzinę dziennie ?marnotrawią? na oglądanie programu telewizji. Firma Eurodata TV Worldwide przedstawiła m.in. piątkę programów, które odniosły w  swych krajach spektakularny sukces. Wśród nich znalazło się Sanatorium miłości firmowane przez Telewizję Polską.

To pierwszy projekt z  Polski, który został tu i  tak zauważony, szkoda, że nadawca nie był przygotowany na taką okoliczność. Do fetowania sukcesu na Woronicza (vide strona TVP) wystarczył sam fakt publicznego wspomnienia i krótkie notki w magazynie festiwalowym i paryskim dzienniku. Jesienią, kiedy format ma być gotowy do sprzedaży, a  materiały promocyjne będą na profesjonalnym poziomie, nikt już nie będzie pamiętać o Sanatorium? No ale, jak od wielu lat i jeszcze przez wiele lat, plan sprzedaży uda się zawsze wykonać, bo licencję na emisję Dekalogu Kieślowskiego, do którego wyłączne prawa ma firma z Woronicza, wciąż odnawiają wszystkie telewizje świata. Na szczęście stoisko naszego publicznego nadawcy nie zdobiły już, jak w ubiegłych latach, plakaty z bohaterami Czasu honoru, bo widok uzbrojonych młodzieńców w dziwnych cywilno-wojskowych mundurach skutecznie płoszył klientelę.

CANNESERIES NUMER 2

Wymyślony jako konkurencja dla mającej za sobą dekadę sukcesów i  wysoką rangę w  środowisku Series Manii, canneński festiwal seriali na razie nawet nie zbliża się do starszego brata. Wprawdzie mer Cannes w płomiennym przemówieniu (czyżby próba przed wyborami?) bez cienia refleksji dowodził, że do tej pory jego miasto gości najlepszy festiwal filmowy, a teraz ma równie dobry festiwal telewizyjny, ale w praktyce okazało się, że cała para poszła w  oprawę, marketing i  hałaśliwy pr. Pięknie prezentował się w realu i obiektywach kamer różowy dywan, tłumy gapiów i wielominutowa celebra na słynnych schodach, ale już relacja ze sceny była pokazem złego gustu (fatalne kostiumy organizatorek), piętrowych, a  jak się szybko okazało mocno przesadzonych zachwytów, nad tym co czeka widzów oraz prezentacja jury w zaskakującym składzie. Rok temu przynajmniej przewodniczący miał nazwisko, teraz żadna z osób mających oceniać konkursowe propozycje nie mogła się pochwalić znaczącym dorobkiem, właściwie i francusko-włosko-kanadyjskie aktoreczki i szwajcarski producent oraz paryski muzyk są dopiero na początku swej drogi twórczej.

Tak się promuje młode talenty, ale nie buduje rangę imprezy, która ma światowe ambicje i chce konkurować z innymi. Zaraz też zaskoczeni nieco goście zagraniczni, bo miejscowi byli zachwyceni od początku do końca, festiwalu mogli się przekonać, że nie tylko jury, ale i program został ułożony mało profesjonalnie i  na podobieństwo ubiegłorocznego, który przecież nie zachwycił. Bo jeśli Bauhaus ? Nowa era (nagroda za ścieżkę muzyczną) trzymał poziom innych seriali firmowanych przez nadreńskie telewizje i firmę Beta, bo już drugi reprezentant Niemiec, zrealizowany dla Netflixa okazał się kompletnym niewypałem. Podobnie jak manieryczny Junichi (sześć kobiet w  życiu jednego mężczyzny) z Japonii, czy irytujący nadmiarem asocjacji belgijski The Thelve (tytułowa dwunastka tworzy ławę przysięgłych, ale autor wymyślił, że zmaga się nie tylko z  oceną postępku oskarżonej o  podwójne morderstwo kobiety, ale i  własnymi losami). Podobny schemat zastosowano w drugim belgijskim obrazie ? Studio Tarara, nieznośnym, manierycznym thrillerze. Trudna do oglądania okazała się rosyjska Epidemia, a ze względu na ładunek przemocy i  śmierci we wszelkich odmianach, przeznaczona do emisji chyba tylko po północy i to w  niszowym kanale. Nie zachwycił angielski The Feed przenoszący widzów w cyfrową przyszłość, gdzie będzie można resetować nie tylko pamięci komputerów, ale i ludzkich mózgów. Znacie? Znamy?

Nie zawiedli za to Norwegowie, podobnie jak przed rokiem prezentujący oryginalny, świetnie zrealizowany i zagrany serial. Magnus to imię tylko z pozoru jeszcze jednego policjanta-oryginała, który we współpracy z dwójką równie ekscentrycznych partnerów, prowadzi skomplikowane śledztwo w  tajemniczej sprawie. Film odróżnia od masy innych błyskotliwy scenariusz i odwoływanie się do mitologii nordyckiej, otwierające jak się okazało nowe możliwości interpretacyjne i znaczeniowe. Znakomicie zaprezentował się izraelski Nehama, przede wszystkim dzięki prawdziwej kreacji stworzonej przez Rashefa Leviego w  roli tytułowej. Jego bohater wiodący życie spełnionego informatyka, ojca pięciorga dzieci i  kochanego męża, staje po śmierci żony w wypadku samochodowym wobec zupełnie nowej dla siebie i  otoczenia sytuacji. Wielkie brawa i zasłużona nagroda za najlepszą rolę męską.

Na koniec o serialu, który na tyle skutecznie zniechęcił widzów, że do końca seansu wytrzymała ledwie połowa zagranicznych gości Grand Auditorium Pałacu Festiwalowego. Mowa o  hiszpańskim Perfect Life, zwariowanej opowieści o trójce dojrzałych wiekowo i życiowo przyjaciółek, które postanawiają zacząć wszystko od początku. Brzmi nieźle, ale tylko brzmi, bo reżyser postanowił naśladować Almodovara w  portretowaniu kobiet, a  mistrzów burleski w  budowaniu absurdalno-komicznych sytuacji. Publiczność głosowała jednoznacznie, ale jurorom nie przeszkodziło to w uznaniu hiszpańskiej propozycji za najlepszą w drugiej edycji Canneseries i uhonorowaniu jej także specjalną nagrodą za interpretację. Już tylko za stroną internetową PISF, bo rozbudowany program festiwalu nie pozwalał na śledzenie wszystkich jego pozycji informujemy, że scenarzystka Małgorzata Biedrońska dostała się do programu rezydencjalnego Canneseries. Absolwentka Łódzkiej Szkoły Filmowej spędzi 5 tygodni w Cannes w  ramach intensywnego stypendium scenariuszowego, podczas którego uczestnicy będą rozwijać projekt serialu dla francuskiego Canal+. A warto wiedzieć, że do programu zaproszono tylko 8 scenarzystów z całej Europy. Z kolei projekt serialu The Tribe autorstwa Agaty Kośchmieder znalazł się wśród czterech finalistów DRAMA WRITERS’ PITCH In Development. Tekst polskiej scenarzystki został wybrany spośród ponad tysiąca zgłoszeń, a uczestnictwo w Canneseries umożliwi mu uzyskanie dofinansowania na produkcję ze strony francuskiej La Fabrique des Formats. To jedyne polskie ślady na tegorocznym serialowym święcie i nieliczne pochodzące z Europy Wschodniej i Środkowej, bo festiwal chyba przyjął zasadę skupienia uwagi tylko na części telewizyjnego świata. Ani w komisjach kwalifikacyjnych, ani oceniających konkursy główny i mini serii, nie znalazło się żadne nazwisko spoza wąskiego grona kilku zaledwie krajów z dominacją francuską w myśl zasady, że największe zaufanie mamy do naszych ekspertów i jurorów.

Nie nastraja to optymistycznie przed trzecią edycją Canneseries, który stanął do zdecydowanej walki o prymat w serialowym wyścigu z kondycją początkującego i niebyt utalentowanego juniora.

JANUSZ KOŁODZIEJ