Wizyta po pandemicznej przerwie na Series Manii, jednym z największych festiwali tego gatunku na świecie, mogła dawać potwierdzenie, że podobnie jak w „prawdziwym” kinie przymusowe przerwy w pracy na planie i w studiach postprodukcyjnych, podziałały ożywczo na twórców i producentów.
GORĄCZKA EKRANOWEGO ZŁOTA
Stało się jednak inaczej, bo zapotrzebowanie, wobec zamknięcia kin, na telewizyjne tasiemce wzrosło do rozmiarów prawdziwej gorączki ekranowego złota i skutkowało równie szalonymi i nieprzewidzianymi zachowaniami. Niemal wszystko, co nadawało się do ekranizacji trafiało do produkcji, nie zawracano siebie głowy cyzelowaniem scenariuszy czy szukaniem najlepszych rozwiązań realizacyjnych. Pokazywane podczas konferencyjnej części festiwalu seriali czyli Series Mania Forum, narodowe zestawy specjalnie wybranych pozycji z ostatniego sezonu, robią wrażenie, jakby powstawały w jednym studiu i dla jednego nadawcy, który ponad wszystko lubi sensacyjne kryminały i thrillery. A właściwie nie tyle on lubi, co jego widzowie trochę na zasadzie: emituje się kryminałki bo widzowie je lubią, a lubią je, bo je się często emituje.
Ponieważ jednak policyjne, prokuratorskie czy służbospecjalne śledztwa i dochodzenia mają dość ograniczony zasób atrakcji, dodaje się do nich wszystkie możliwe, co wcale nie znaczy, że wiarygodne czy akceptowane elementy. Ekrany seriali francuskich i fińskich, hiszpańskich i bośniackich czy szwedzkich i kanadyjskich (te kraje zaprezentowały swa ofertę) zaludniają więc tabuny wszystkiego rodzaju zboczeńców i dewiantów seksualnych, zwykłych szaleńców i satanistów, osobników wałczących mnie lub bardziej intensywnie za zaburzeniami mózgu lub z nadużywaniem używek. Słowem, cały przekrój aktualnych i przyszłych pacjentów szpitali psychiatrycznych, po spotkaniu z którymi już nikt nie uwierzy, że ktoś normalny może napaść na bank, zabić z zazdrości żonę lub kochankę albo podłożyć bombę pod samochód wrednego wspólnika. Im bardziej się zagmatwa fabuły, nie dbając wcale o prawdopodobieństwo sytuacji, im grubszą kreską naszkicuje się portrety bohaterów tym rośnie szansa, że nie skończy się na jednym sezonie. Na polskim podwórku mamy również sporo przykładów takiej praktyki.
Ale w Lille nie było polskich seriali, bo zapewne nie zostały w ogóle zgłoszone zarówno do konkursu jak i osobnych, na przykład narodowych bloków. Centrale zagranicznych koncernów zapewne nie chcą konkurencji ze strony lokalnych producentów, szefów innych nadwiślańskich stacji zajmuje głownie intensywna analiza słupków codziennej oglądalności lub personalne rozgrywki. A pozostali nie słyszeli o Series Manii i nie chcą słyszeć.
Zostawmy więc polski grajdołek, choć na przykład szkoda, że setki gości i uczestników imprezy w Lille nie miało okazji obejrzenia choćby trylerów „Klangora” czy „Chyłki”, żeby już pozostać przy propozycjach sensacyjnych. Nawet nieco staroświeckie „Stulecie Winnych” byłoby jakąś alternatywą do strzelanin, pościgów i pościelówek dominujących na ekranie.
Od czasu do czasu pojawiają się propozycje obyczajowe, komediowe czy kostiumowe. Do tych ostatnich należała francuska produkcja „Diane de Poitiers” doświadczonego reżysera, Josee Dayana z gwiazdorską obsadą, m.in. Isabelle Adjani i Gerardem Depardieu, ale może wybrano nie do końca udane sceny albo serial w całości jest taki właśnie jak jego reklamówka czyli koturnowy fabularnie, realizacyjnie i aktorsko.
Inna propozycję mieli Kanadyjczycy z Quebecku, bo „Dla ciebie Floro” to wstrząsający dramat w odcinkach, którego realizację próbował najpierw zablokować kościół katolicki a potem utrudniał jego ekranowe rozpowszechnianie. Rzecz rozgrywa się w ośrodku prowadzonym przez siostry zakonne i księży katolickich, przeznaczonym dla eskimoskich i indiańskich dzieci. Kolejna czarna karta kościoła została odkryta, i to zapewne nie koniec haniebnych praktyk psychopatycznych pań i panów w czarnych sukienkach.
DRON I KASA
Filmowanie z powietrza przy pomocy drona stało się tak nachalną praktyką, jak kiedyś używanie transfokatora ( umożliwiał on przybliżanie i oddalanie obrazu bez ruchu kamery). Nie było w Lille chyba ani jednego serialu, przy realizacji zdjęć do którego nie korzystano by z drona, dzięki czemu… wszystkie seriale w warstwie wizualnej są podobne do siebie. Obraz z góry robi nastrój, atmosferę, daje rozmach albo wyobrażenie o pustce. Może być zatem przydatny ale rzadko jego pracy towarzyszy przemyślana strategia i świadomość, że ta moda to niebezpieczna dla gatunku i jego percepcji broń., której użycie stanie się przekleństwem filmowców.
Filmowanie z powietrza przy użyciu drona to od paru lat nowa rubryka w kosztorysach filmowych produkcji ale to nie ono wywindowało stawki do niebotycznych wysokości. Zmasowana postawa związków zawodowych branży filmowej i stowarzyszeń twórczych oraz presja wywierana na producentów i nadawców spowodowała, że dla przykładu nad Sekwaną koszt realizacji jednego standardowego odcinka rzadko schodzi poniżej 1 miliona euro, a w przypadku pozycji kostiumowych, takich jak wspomniana wyżej „Diane…”, realizowanych z konieczności także w plenerze, sporo przekracza 4 miliony.
Wysokie koszta to nie tylko zachodni „wynalazek”. Najdroższa z fińskich serii, rekomendowanych w Lille, ekranizacja „Kalevali”- słynnego etosu narodowego, pochłonie, bo zdjęcia realizowane są głównie na terenie pobliskiej i dużo tańszej Estonii, a premiera przewidziana jest na koniec przyszłego roku, aż 1,7 miliona euro. A zatem 12 odcinków kosztować będzie ponad 20 milionów euro.
Europa Wschodnia długo jeszcze nie będzie mogła konkurować „w tym temacie”, a nieco droższe od innych produkcje, firmowane przez HBO czy Canal+ pozostają epizodami, nie zaś zapowiedzią stałej praktyki.
Większe nakłady rzutują na jakość- to brzmi banalnie ale dla producentów i nadawców znad Wisły takie stwierdzenie jest tylko pretekstem do przybierania obrażonych póz albo w najlepszym wypadku wznoszenia oczu do nieba. Ale, o czym wspomniano już wyżej, nasz rynek telewizyjno- filmowy ma swoją specyfikę, w której upolitycznienie wielu decyzji idzie w parze z akreatywnością pionów programowych stacji, preferowaniem oszczędności na każdym etapie produkcji i kopiowaniem kopii lub sprawdzonych gdzie indziej formatów.
A za Odrą… Aż trzy bardzo interesujące i wielowątkowe panele dyskusyjne poświęcono podczas Series Manii Forum pracy scenarzystów i ich rosnącej roli w procesie twórczym oraz ich sytuacji w błyskawicznie się zmieniającym przemyśle audiowizualnym. U nas prowadzone przez profesjonalistów laboratoria scenariuszowe skupione są na fabule, dokumencie i animacji, masową produkcją scenariuszy seriali i para seriali zajmują się szkoły i szkółki, działające na wzór pewnej krakowskiej manufaktury.
W Lille dobyło się także posiedzenie Zarządu Federacji Scenarzystów Europejskich (FSE – Federation of Screenwriters in Europe), w którym wziął udział jej wiceprezes, Maciej Karpiński.
Na koniec o podcastach czyli mówiąc zwyczajnie o słuchowiskach. Wydawały się szansą na zapełnienie nowego pola twórczej eksploatacji, jaką stworzyły nowe gadżety elektroniczne. Póki co jednak nie są w stanie przekroczyć bariery między radiem a fotoplastykonem czego dowiodły propozycje prezentowane przy aplauzie twórców i chłodnym przyjęciu odbiorców.
JANUSZ KOŁODZIEJ