– Panuje opinia, że Andrzej Grabowski nie boi się ról wyrazistych, skrajnie od siebie różnych, pokazujących jego nieograniczoną zdolność do wiarygodnej przemiany, zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Co Pan na to?
– Są dwa rodzaje postaci historycznych, w które aktor może się wcielić. Pierwsze – nieco łatwiejsze do zagrania, mimo że też trudno jest wcielić się w taką postać historyczną, której nikt nigdy nie widział ani nie słyszał, czyli np. Mieszka I czy Kazimierza Odnowiciela, a co innego wcielać się w postać, którą wszyscy znają i pamiętają, bo Edwarda Gierka pamiętają nawet ci ludzie, którzy urodzili się dużo po jego okresie. Mamy różne materiały, zdjęcia. Nie mówiąc o tych, którzy go dobrze pamiętają. Gierek, którego zagrałem w serialu „Pajęczyna” zawsze był w roli tego dobrego gospodarza. On radził szewcom, jak szyć buty, rolnikom, jak siać zboże, dojarkom, jak doić krowy, w tych gospodarskich wizytach. Mimo że za uszami pewnie miał bardzo, bardzo dużo, bo musiał mieć, to na ustach wielu Polaków na słowo „Gierek” nadal pojawia się uśmiech. No i cóż, fajnie jest zagrać takiego człowieka. (…) Nie jestem historykiem i nie wiem dokładnie, co tak naprawdę działo się w tamtych czasach i jaka była sytuacja, kiedy on dochodził do władzy, a jaka, kiedy odchodził, jakie były jego relacje z Moskwą. Ale w opinii przeciętnego Polaka Edward Gierek wywołuje na ustach uśmiech, bo dał nam Coca-Colę, filmy amerykańskie, możliwość wyjazdów za granicę, dał nam ten chwilowy dobrobyt, zupełnie inny niż ten, który mamy teraz, bo nigdy tak dobrze nie było, jak dzisiaj jest, mimo że też narzekamy.
– Mówił Pan o tym, że każdą kolejną rolę traktuje jako zawodowe wyzwanie i stara się je zrealizować jak najlepiej. Są jednak takie postaci, które trzeba wykreować z wykorzystaniem szczególnych umiejętności aktorskich?
– Najciekawsze do zagrania są role ludzi złych, tyranów: Stalina, Hitlera, Nerona, nie mówiąc o współczesnych tyranach jak Ceaușescu. To są ciekawe postaci do grania. Najgorzej to się gra takich mdłych dobrych, chyba że ktoś jest tak dobry, że jest święty, ale też jest zwykle wtedy nudny. Grałem już prezesa, grałem Chomeiniego, bez problemu zagrałem więc i Gierka . (…) Ja studiowałem na przełomie lat 60., zacząłem w 1969 roku, jeszcze za Władysława Gomułki, a kończyłem już za Edwarda Gierka. Edward Gierek kojarzy mi się z młodością, z najlepszymi czasami, kiedy miałem lat 20, niecałe 30. Trudno nie tęsknić za własną młodością, jeżeli ona nie była jakaś traumatyczna, a nie była, bo była, jak każda młodość, wspaniała – mówi Andrzej Grabowski.
– A co lubi albo preferuje Andrzej Grabowski jako widz?
– Rzadko oglądam filmy i seriale. Zwykle jest przecież tak, że jak gajowy ma wolne, to nie idzie na spacer do lasu. Rzadko chodzę do kina czy zasiadam przed telewizorem, by obejrzeć jakąś produkcję. Tym bardziej unikam tych, w których sam zagrałem. Patrzenie na siebie na ekranie nie sprawia mu żadnej przyjemności, a jedynie dostarcza rozterek. Ja nie lubię siebie oglądać, bo to zawsze jest dla mnie zaskoczenie: to ja tak wyglądam? O Boże, to ja tak gram? Przecież myślałem, że ja to inaczej zagrałem, a to ja tak, ojej. To są przykre wrażenia.
Ja sam nie liczyłem, ale jedna dziennikarka policzyła na Filmwebie i wyszło, że zagrałem w 110 produkcjach, to dużo. Nie spodziewałem się. Wolałbym, żeby to była znacznie mniejsza liczba, świadczyłoby o tym, że jestem znacznie młodszy.