? nie mówiąc nic nikomu, rozpuścić wojsko do domu. Tak śpiewał kilkanaście lat temu Andrzej R. wtedy dyżurny żartowniś PRL-u, któremu uchodziły na sucho wszystkie żarty z władzuni, jak pieszczotliwe mówiono o rządzących i aluzje na ich temat. A nawet zgodzono się, by podczas słynnego pobytu radzieckiego genseka z plamą na głowie w Krakowie, zaśpiewał legendarną pieśń/poparcie dla pierestrojki, reform i może nawet wolności w ogóle. Za ?nowej Polski? Andrzej R. już coraz rzadziej pytał, czy lubi pani Cza czę, nie budził ciecia Zenka, gdy śnieg na dworze, ani nie ostrzegał przed chłopcami-radarowcami. A teraz pojawia się gdzieś w niszowych stacjach, w koncertach życzeń albo z nowym, bogoojczyźnianym repertuarem w około-toruńskich krajobrazach.
Za 30 parę lat, jak dobrze pójdzie ? śpiewał w Opolu pod koniec lat sześćdziesiątych pan Janek, ulubieniec tłumów i dyżurny kabareciarz, uznany tekściarz i wykonawca, a nawet w okresie pamiętnej rewolucji autor drugiego hymnu Polski. Dokuczał władzy i władzuchni trochę, ale nie na tyle mocno, by ta w odwecie zamykała mu kabaret, a jego samego nie wypuszczała w świat. Wręcz przeciwnie Jan P. jeździł kilkanaście razy za ocean do amerykańsko -kanadyjskiej Polonii regularnie, jak Batory, w otoczeniu kwiatu polskiego aktorstwa, co mu nie będzie przez ów świat zapomniane do końca życia. Za ?nowej Polski? Jan P. dwoił się i troił, by nie dawać o sobie zapomnieć, ale szło mu coraz gorzej, bo i żart, i styl nie ten, i czasy zupełnie inne i mniej aluzyjne. Nie chciał tego dostrzegać ani faktu, że jego czas skończył się razem z PRL-em. Teraz miota żale i przekleństwa na miasta i samorządy, że nie chcą go zapraszać, a ludzie, że nie chcą słuchać jego drugiego hymnu Polski i starych, jak Polska Ludowa żartów. Pozostają nocne benefisy na festiwalach w reżimowej telewizji.
Tak się kończą kariery artystów, którzy nie pomni słów klasyka, by wiedzieć, kiedy ze sceny zejść, ze sceny tej nie chcą za żadne skarby zejść?
WD 40