To jeden z tych kilkunastu europejskich festiwali, na których dominuje krótki metraż ale chyba tylko w Wilnie w klasycznym wydaniu i „starym stylu” . Nie chodzi przy tym tylko o długość metrażu, kiedyś zarezerwowanego dla kinowych dodatków czy telewizyjnych wypełniaczy czy tym bardziej wiek autorów ale o świadomy wybór grupy organizatorów festiwalu, a wcześniej dokumentalistów, animatorów, performerów czy reportażystów. Jeśli temat, pomysł, fabuła niesie w sobie potencjał na kilkanaście, góra dwadzieścia kilka minut trwania, to tyle film ma trwać. Bez pompowania metrażu, przeciągania scen, dublowania kadrów, słowem, mnożenia ekranowych bytów, by wypełnić ramówkową normę, dominującą w telewizjach całego świata.
Wileński festiwal krótkich filmów nie stara się także zdystansować konkurencję ilością przyjętych do konkursów (międzynarodowego i krajowego) pozycji. W programie nie mogło zabraknąć oczywiście pokazów dodatkowych, od prezentacji trzech programów międzynarodowego (Austria, Włochy, Litwa) projektu Triangle, po retrospektywę klasyka litewskiej awangardy filmowej. Warto podkreślić obecność- co ciągle rzadkie w imprezach tej rangi-projekcji specjalnych, opatrzonych napisami SDH dla osób niesłyszących i niedosłyszących oraz audiodeskrypcje dla osób z wadą wzroku, plus sesje pytań i odpowiedzi z twórcami tłumaczone na żywo na język migowy. Te spotkania, co doskonale uzasadnia ich sens, cieszyły się sporym powodzeniem publiczności.
W ogóle 17. SFF Vilnius pozostaje w pamięci także za sprawą młodej, głównie studencko- uczniowskiej, widowni, która licznie wypełniała festiwalowe kina ale też chętnie brała aktywny udział w spotkaniach z twórcami czy teoretykami krótkiego filmu. Ale przede wszystkim oglądała.
CZŁOWIEK CZŁOWIEKOWI…
Zespół organizacyjno- programowy wileńskiego festiwalu tworzą głównie panie ale ta informacja nie jest absolutnie wstępem do twierdzenia, że na programie czuć albo wręcz odwrotnie nie czuć damskiej ręki. Z pewnością jest to jednak znak czasu i pora najwyższa przyzwyczaić się do faktu, ze także filmowym światem rządzą, przecież od zawsze, kobiety.Te znad Wilii nie zawiodły, komponując program bardzo starannie i różnorodnie.
Jeden z bloków konkursu międzynarodowego opatrzony został hasłem „Przemoc polityczna” i właściwie nietrudno było domyśleć się zawartości. Wojna w Ukrainie (dobrze znany widzom nad Wisłą i w Europie polsko- ukraiński film „Tak, jak było” Anastasi Sołoniewicz i Damiana Kocura, pokazujący, jak trudne będą powroty do Kijowa po zakończeniu walk na froncie), kolejna fala arabsko- afrykańskiej emigracji (holenderki „Powrót” pokazujący, że uciekinierzy z Syrii boją się nawet tylko myśleć o opuszczeniu bezpiecznej Europy), narastający terror wyznaniowy na Bliskim wschodzie (szwajcarski dokument „I jak nędzny jest dom zła” nie pozostawia wątpliwości do czego prowadzi fanatyzm religijny) i jeszcze zrealizowany za oceanem „Incydent”, do którego niebawem powrócimy.
W innym bloku zgromadzono obrazy, które łączy przypadek a dokładniej jego rola w życiu człowieka. Czy to będzie tak „modna” dzięki internetowi kradzież czyjejś osobowości (świetna francuska animacja „Rodzaj woli”) czy znowu z kręgu współczesnych mediów transmisja na żywo banalnego skaleczenia dziesięciolatka (malezyjskie „Błędy”) czy też narodziny pomysłu, jak w kanadyjskim „Miejskim Module Czasu”.
Tutaj także austriackie „Nagrania z kamery pogodowej”, których geneza koresponduje ze wspomnianym „Incydentem”. Oba filmy powstały z wykorzystania oryginalnych zapisów kamer innych niż kierowane rękami zawodowych operatorów. W przypadku pierwszego wymienionych tytułów to kamery pogodowe zainstalowane na jednym z alpejskich szczytów, w okolicach sławnego schroniska i popularnych tras narciarskich. Banalne obrazy, które czasem spotykamy w telewizyjnych prognozach pogody są tylko fragmentem zapisu zdarzeń i ludzkich zachowań, zarejestrowanych przez mechanicznie uruchamiane i poruszające się urządzenia rejestrujące. Zdarzeń dramatycznych, zaskakujących i niespodziewanych oraz całej palety skrajnych zachowań. Z kolei amerykański film to drobiazgowa rekonstrukcja tytułowego incydentu, jaki miał miejsce na jednej z ulic Chicago w 2018 roku, kiedy to policyjny patrol zastrzelił uzbrojonego dilera. Autor pracowicie zebrał nagrania kamer ulicznych, sklepowych, samochodowych i w końcu, tych która są częścią wyposażania każdego amerykańskiego policjanta. A więc „Wielki brat” czuwa, obserwuje, nagrywa. Właściwie ani na moment nie jesteśmy sami poza własnym domem, stale jesteśmy pod obserwacją i nierzadko też pod nasłuchem.
Nie ma chyba teraz festiwalu czy przeglądu filmowego, w którym nie znalazłby się wątek ukraiński. W Wilnie poza filmem duetu Soloniewicz- Kocur pokazano i wyróżniono drugą co do ważności nagrodą „Budzenie się w ciszy” Mili Zhluktenko i Daniela Asadi Faeziego. Oto letni dzień w byłych niemieckich koszarach wojskowych, gdzie znalazły schronienie dzieci zmuszone do ucieczki z Ukrainy. W swoich zabawach odkrywają symbole militarne z przeszłości i łączą je z obecnymi doświadczeniami. Robi wrażenie.
Grand Prix zdobył japoński “Oyu” Atsushi Hiraiego, utrzymana w półtonach opowieść o sylwestrowym dniu pewnego samotnego mężczyzny, który postanawia w swej ulubionej łaźni dokonać symbolicznego bilansu kończącego się roku. Kolejna zasłużona nagroda dla tego utworu, potwierdzająca starą jak filmowy świat, prawdę, że dokument zawsze będzie bliżej człowieka, niż najlepsza fabuła.
MADE IN LUTHUANIA
Litewskie kino miał dotąd właściwie jedno wielkie nazwisko, chodzi o Vytautasa Žalakevičiusa, który w głębokim komunizmie zrealizował dramat „Nikt nie chciał umierać” o początkach radzieckiej władzy na Litwie.. Zagrał w nim m.in. wybitny aktor Donatas Banionis, występujący także poza ojczyzną i słusznie uznawany dzisiaj za klasyka.
Przez ostatnie trzy dekady produkcja filmowa nad Wilią rozwijała się coraz dynamiczniej i teraz może imponować wielością propozycji, gatunkową różnorodnością i sprawnością realizacyjną. Za kamerami stanęli młodzi ambitni i otwarci na świat twórcy a ich propozycje pokazano w dwóch blokach konkursu krajowego 17. Vilnius SFF .
Za najlepszy słusznie uznano „Number One” Mildy Augustaitytė, która ewidentnie wzoruje się na klasykach światowego dokumentu, obserwujących długo i uważnie swych bohaterów, bo tylko z takich nie pobieżnych oglądów można zbudować wiarygodny i zapadający w pamięć widza portret. Milda pracowicie więc rejestruje ćwiczenia w tańcach latynoamerykańskich pary sympatycznych 12 latków. Arianas wraz ze swoim partnerem przygotowując się do mistrzostw Litwy próbuje też zrozumieć świat dorosłych, musi nauczyć się demonstrować męskość kolegi, swoje „kobiece” atrybuty i postawic na wspólną autopromocję. Świetnie sfotografowany i zmontowany film zapowiadający duzy talent autorki.
Drugi wart szczególnego polecenia tytuł to animowana „Purga” pary młodych ale już z pewnym dorobkiem filmowców, Gintarė Valevičiūtė-Brazauskienė i Antanasa Skučasa. Scenariusz powstał na podstawie autentycznych relacji, zaś film poprzedza taka informacja: Zima 1942. Za kołem podbiegunowym, na bezludnej wyspie Trofimowsk na Morzu Łaptiewów, rodziny deportowane z okupowanych przez Rosje krajów nadbałtyckich oraz Finlandii i Ukrainy, walczą każdego dnia o przetrwanie. W tym surowym, obcym krajobrazie człowiek jest zaledwie plamką. Na tle tak majestatycznej izolacji tysiące ludzi staje w obliczu dzikiej obojętności i okrucieństwa natury. Zawsze żyjąc na krawędzi, muszą znaleźć sposób, aby pozostać przy życiu. Bardzo dobra plastyka, sprawna animacja, przejmujące efekty dźwiękowe- to atuty „Purgi”, zaproszonej już do udziału w kilku europejskich festiwalach.
Inne filmy „Made in Lithuania” także dobrze rokują, podobnie jak ich najczęściej rozpoczynający drogę zawodową twórcy a aktywny udział litewskiego przemysłu filmowego w koprodukcjach międzynarodowych dobrze wróży na przyszłość.
Janusz Kołodziej