To jeden z tych festiwali, które powstały w ostatnich dekadach nie po to, by promować miejsce, kraj czy nawet jego kinematografię. Pomysłodawcy Międzynarodowego Festiwalu Filmów Dokumentalnych w Salonikach mieli bardzo precyzyjny pomysł na nową branżowa imprezę oraz plan realizacji. Chodziło o dającą się przed ćwierćwieczem zauważyć z każdym kolejnym sezonem, a teraz przypominająca rozmiary prawdziwego filmowego tsunami, produkcję pełnometrażowych filmów dokumentalnych. Ich odbiorą były przede wszystkim stacje telewizyjne, powstające lawinowo kanały tematyczne i co brzmi zaskakująca, a wtedy brzmiało niemal niedorzecznie, kina. Tak, tak. Te same kina, których gospodarze jeszcze kilkanaście lata temu nie chcieli słyszeć o pokazywaniu długich dokumentów czy w ogóle innych poza fabułami i animacją, dziełami filmowymi. W historii europejskich firm dystrybucyjnych do dziś wspomina się kłopoty jakie miała sama próba, zakończona na szczęście sukcesem, wprowadzenia do normalnego kinowego rozpowszechniania epokowych dziel Godfreya Reggio „„Powaggatsi” i „Koyaanisquatsi” czy „Shoah” Claude`a Lanzmanna.
TiDF (Thessaloniki Interantional Documentary Festival) powstał więc z naturalnej potrzeby i szybko stał się cenionym w branży miejscem spotkań dokumentalistów z całego świata.
Tegoroczny jubileusz z oczywistych powodów musiał obyć się bez spektakularnych wydarzeń i mieć dużo skromniejszą oprawę. 25 edycja odbywała się bowiem tuż po największej w historii powojennej Grecji katastrofie kolejowej, w której zginęło ponad pięćdziesiąt osób. Dzień żałoby narodowej ograniczył więc inaugurację imprezy do niezbędnych, protokólarnych elementów. Ale w następnych dniach trwało już prawdziwe święto dokumentu, tym bardziej, że selekcjonerom udało się wybrać spośród kilku tysięcy zgłoszonych obrazów naprawdę znakomitą reprezentację tego, co w światowym kinie tego gatunku dzieje się teraz najlepszego. I jakie tematy zdają się dominować bez względu na to w jakim momencie i gdzie były i są podejmowane przez filmowców- dokumentalistów.
WOJNA, PRZEMOC, STRACH
Wojna w Ukrainie, oczekiwana z niepokojem kolejna fala masowej emigracji do zamożnej Europy, wzrost nastrojów nacjonalistycznych i rządy populistów. To wszystko problemy rodzące się na styku polityki z realnym, codziennym życiem i „załatwiane” na co dzień telewizyjnymi migawkami. Kino nie stroni od nich ale podlega innym wymogom i uwarunkowaniom. Ma dawać świadectwo i podejmować próby analizy zjawisk.
Tak jak to znakomicie zrobiła trójka autorów: Heba Khaled, Talal Derki, Ali Wajeeh w filmie „Pod niebem Damaszku” (Niemcy/Dania/USA/Syria), który zasłużenie otrzymał nagrodę główną festiwalu. Stolica Syrii, co brzmi obrazoburczo i przewrotnie, dobrze nadawała się do filmowej eksplikacji takich problemów jak wciąż dominująca w stosunkach międzyludzkich przemoc. Zniszczone długą wojna miasto, wciąż dalekie od normalizacji zamieszkują ludzie, których wciąż niemal wszystko dzieli, a łączy właśnie przywiązanie do zlej tradycji, dającej prawo do stosowania siły i akceptującą męską dominację.
Echa wojny ukraińskiej dały niespodziewane zakończenie filmowi „Ostatnia mewa (Bułgaria/Finlandia/Norwegia) Timislava Hristova , bo nagle do rodzajowych obrazków byłego płażowego playboya, zapukało prawdziwe życie i sytuacja nie do zabawowo- sarkastycznego skomentowania. Bułgarskiego poskramiacza, głownie blondwłosych turystek lub kobiet biznesu z bogatej Rosji, najpierw pandemia a potem niedaleka wojna, pozbawiła obiektów komercyjnej adoracji i środków do życia. Z trudem radzi sobie w nowej dla siebie sytuacji ale w finale pokazuje charakter i serce. Na wieść o tym, że ożeniony z Ukrainką jedyny syn nie chce opuścić z rodziną Kijowa, sprzedaje ostatni kawałek ojcowizny i wysyła mu pieniądze na przeżycie.
Walka nie toczy się jednak wyłącznie na froncie czy na pobojowisku, czego dowodem podpisana przez niemiecka autorkę, Marię Binder „Eren”, inspirujący portret oddanej sprawie kobiety o silnym poczuciu sprawiedliwości. Od ponad 30 lat Eren Keskin odgrywa kluczową rolę w walce o prawa kobiet i LGBTQI+, jako prawniczka na co dzień występuje przeciwko torturom i przemocy o podłożu seksualnym. Jej ciężka praca znacząco przyczyniła się do rozwoju społeczeństwa obywatelskiego w Turcji, mimo że była wielokrotnie celem ataków, gróźb i więzień.
TO CO BYŁO…
80 lat temu właśnie z Salonik odjechał pierwszy transport miejscowych Żydów do obozu zagłady w Oświęcimiu. Za nim kolejne, w sumie deportowano i zgładzono kilkadziesiąt tysięcy ludzi, do domu wrócili naprawdę nieliczni. Salonicki festiwal przygotował z tej okazji cykl nazwany „Adio Kerida: From Thessaloniki to Auschwitz – 80 years” , a w nim osiem pozycji, obok greckich dokumentów także słynny „Golem” Carla Boese i Paula Wegenera z 1920 roku oraz wspomniany wyżej „Shoah” Claude`a Lanzmanna, zrealizowany w 1985 roku i tu przedstawiony w pełnej, 566- minutowej wersji.
Do wydarzeń sprzed lat odniósł się także grecki „Project >Mneme<” dokumentujący ciekawą akcję, której podjęli się uczniowie Niemieckiej Szkoły w Salonikach, poszukujący śladów swych rówieśników, będących członkami społeczności uczniowskiej do 1933 roku i dojścia Hitlera do władzy w Niemczech, co miało dla nich natychmiastowe i dalsze, odsunięte w czasie skutki. Ekipa sumiennie rejestrowała te działania i tropy przeszłości.
Do nieco odleglejszej przeszłości odnosił się duńsko- turecki film „W poszukiwaniu Rodakisa” Kerema Soyyilmaza, do powstania którego doprowadziło przypadkowe odkrycie greckiego nagrobka pod podłogą starego wiejskiego domu w Turcji. Pogmatwane ludzie losy ale też mało znany fakt przymusowej wymiany ludności między Grecją a Turcją w 1923 r. Dzięki śledztwu autora, który nagle odkrył w nim także losy własnej rodziny, dochodzi do symbolicznego spotkania rodaków z obu stron granicy.
Na koniec części historycznej informacja o pozakonkursowym pokazie głośnego już w Europie najnowszego filmu Sergeja Loznicy „Naturalna historia zniszczenia” (Niemcy, Litwa, Holandia), który zainspirowany słynną książką W.G. Sebalda stawia pytania, wciąż aktualne, o sens i cenę wojny totalnej, w której można usprawiedliwić masową zagładę w imię wyższych ideałów „moralnych”? Jak zawsze u tego autora przeszkadza rozwlekłość filmowego wywodu i skłonność do nadużywania efektów specjalnych.
LUDZIE, ARTYŚCI, INNI
W programie salonickiego festiwalu znalazły się w tym roku aż cztery (poza omawianymi niżej również: słynne „Pisklaki” Lidii Dudy i „Polskie modlitwy” Hanki Nobis zrealizowane we współpracy z producentem szwajcarskim), polskie tytuły, z których prezentowany w międzynarodowym konkursie debiutantów lub autorów drugiego filmu, “Glos” Dominiki Montean- Pańków otrzymał nagrodę główną, “The Golden Alexander >Dimitri Eipides<”.
Ten operujący bardzo skromnymi środkami zapis pierwszych miesięcy nowicjatu u Jezuitów pary młodych bohaterów, zyskał sobie jurorów i publiczność, prostym ale czytelnym przekazem. W ogromnym uproszczeniu takim, że niezbadane są wyroki Najwyższego, który tak kieruje naszymi losami, by nam się wydawało, że wyborów dokonujemy sami a nasze decyzje są niemal zawsze wyłącznie autorskie. Znakomite zdjęcia Wojciecha Staronia, świetnie wybrani bohaterowie, cierpliwa nienachlana obserwacja zachowań i gestów- kłania się szkoła polskiego dokumentu spod znaku starych mistrzów, Karabasza, Łomnickiego czy Ziarnika. Zaproszenia na kolejne festiwale dają nadzieję, że cenna nagroda w Salonikach nie będzie ostatnia, bo przypomnijmy, wcześniej „Glos” otrzymał dwa wyróżnienia w Krakowie.
W portretach artystów, bo w Salonikach nie dominowała przecież tylko wojna czy nawet wycieczki w przeszłość, znalazła się także kolejna polska produkcja- Wojciecha Gostomczyka „Leon” czyli opowieść o znanym performerze Krzysztofie Dziemaszkiewiczu. Pracuje on nad swoim ostatnim wielkim show, które udowodni, że wciąż jest dobrym artystą, ale nieoczekiwana śmierć jego ukochanego partnera życiowego, Manfreda Thierry Muglera w styczniu ubiegłego roku, stawia prawie wszystko pod dużym znakiem zapytania.
Polski ślad, wspomnienie genialnego wirtuoza jazzowego, Tomasza Stańki pojawiło się w obrazie „Muzyka dla czarnych gołębi”. W Ameryce Północnej, Europie i Japonii Jørgen Leth i Andreas Koefoed śledzili przez 14 lat dokonania duńskiego kompozytora Jakoba Bro, będąc świadkami jego muzycznych spotkań, w tym z polskim mistrzem trąbki.
A inni? To choćby zauważone i wyróżnione „Panie w oczekiwaniu” oglądana oczami opiekunów historia ich podopiecznych, pensjonariuszy Szpitala Psychiatrycznego w Attyce – ostatniego pozostałego szpitala w Grecji. Film o granicach, doświadczeniach życiowych i dyskryminacji, dekonstrukcji i redefinicji tego, jak wygląda i brzmi zdrowie psychiczne.
A na koniec tej relacji, tuż przed słowami uznania dla organizatorów 25 TiDF za sprawną organizację, pozytywną atmosferę i prawdziwe umiłowanie filmowego dokumentu, wspomnienie o amerykańskim obrazie „Call Me Mule” Jego bohater, John Sears, który sam nazywa siebie Mule, przemierza zachodnie Stany Zjednoczone ze swoimi trzema mułami od ponad trzydziestu lat. 65-latek i jego zwierzęta śpią na zewnątrz, domagając się prawa do swobodnego poruszania się. Jak napisano w jednej z recenzji: to niesamowita opowieść o wytrwałości w obliczu bezmyślnego postępu, to osobista Odyseja samotnego kowboja, współczesnego Don Kichota, która skłania nas do ponownego przemyślenia naszego sposobu życia – odejścia od romantyzmu i zbliżenia się do natury.
JANUSZ KOŁODZIEJ