U CIOCI NA IMIENINACH, CZYLI JAK…

… się robi w Polsce telewizję. Ano zagarnia się tylko dla siebie, na zasadzie słusznego rewanżu na rywalu nie przestrzegającym żadnych standardów zawodowych i moralnych, karmiącym się najgorszą propagandą i pompowanym miliardami przez złą władzę, sezon jednej z najpopularniejszych dyscyplin sportowych. Zagarnia się bo można było ale poza odwetem szybko okazało się, że wcale nie po to, by przy okazji nadać transmisjom Pucharu Świata w skokach narciarskich nową jakość, tylko tą starą i zużytą, lekko przypudrować, ubrać radiowe gaduły, bo w telewizji nad Wisłą od tzw. komentatora, koniecznie z radiowym stażem,  wymaga się głównie szybkiego i głośnego słowotoku a w newralgicznych momentach krzyku, w nowe kostiumy z nową dekoracją (koniecznie studio z bufetem i telebimem w tle) i wrzucić na antenę. Znany z upodobania do oderwanych od rzeczywistości porównań, bo nikt trzymający się ziemi nie ogłaszałby publicznie, że totalnie nieudany serial jakim było „Belle epoque” miał być równie dobry jak angielski przebój „Taboo”, szef programowy stacji całą parę puścił w fajerwerki wizyjne, najważniejsze jest bowiem opakowanie. Bo przecież, jak mówił w jednym z wywiadów ze skokami w nowej stacji jest:  jak z przyjęciem u cioci, na które kuzyn przyprowadził nową narzeczoną. To na niej wszyscy się skupiają, na nią patrzą, o niej rozmawiają.

Przed dwie dekady na Wiertniczej robiono telewizję dla młodych, pięknych i bogatych, teraz będzie dla cioć, wujków i reszty zachwyconej błyskotkami rodziny.

Ale boss żółto- niebieskich straszy dalej: Skoki oglądam od dziecka, a choruję też na piłkę nożną i siatkówkę. Ostatnio zaczęła fascynować mnie ręczna, w której jest dużo fajnej brutalności.  A ile potencjalnej telewizyjnej zabawy z wybitych oczu, wyłamanych obojczyków i przetraconych kręgosłupów.

WD-40