Prawie całość

Nie brakowało ostatnio w mediach wspomnień o Wojciechu Młynarskim. Od śmierci artysty minęło niespełna dziesięć miesięcy, więc pamięć jeszcze świeża i świeży żal po stracie, zasoby archiwalne ? zwłaszcza telewizyjne ? przebogate, a i listopad sprzyjający wspominaniu.

PIOSENKA FINAŁOWA

Na ekrany kin wszedł niedawno pełnometrażowy film Alicji Albrecht, dokumentalistki przez wiele lat związanej z  TVP, pt. Młynarski. Piosenka finałowa, ważny dla pamięci i  wiedzy o  Wojciechu Młynarskim. Można go chyba nazwać nie tylko piosenką, ale także rozmową finałową, bo to prawdopodobnie ostatni wywiad, jakiego w życiu udzielił. Realizatorka jest szczęśliwa, że ten skryty, introwertyczny artysta jeszcze raz jej zaufał. Z Młynarskim poznała się w latach 90. podczas realizacji filmu Jeszcze gram w zielone. A teraz intuicja dokumentalistki podpowiedziała mi, że muszę wrócić do tego geniusza jeszcze raz i że mam niewiele czasu. Warto było. To jeden z  tych dokumentów, w  którym postać bohatera nadaje mu wartość, siłę i energię. Są w tym filmie dziesiątki wypowiedzi uzupełnionych archiwaliami i  trzeźwym autokomentarzem samego Młynarskiego, są piosenki i anegdoty nieodłączne od branży rozrywkowej, ale kręgosłupem opowieści jest właśnie ów wywiad, dający całość spójną, bogatą treściowo, zupełnie niepomnikową. I nie chodzi tu bynajmniej o jakieś tam odbrązowienie, lecz o autentyczną i poruszającą szczerość. Młynarski nie wahał się opowiedzieć o  swoich ograniczeniach zawinionych przez chorobę, która stała się udręką dla jego najbliższych i dla niego. Leczyć się czy tworzyć? Przez wiele lat to była jego alternatywa. Dziś o Wojciechu Młynarskim wiemy prawie wszystko. Chyba ostatnie luki wypełniła opowieść Alicji Albrecht. Dla całości obrazu dodajmy epizod sprzed lat.

NA PEŁNYM ETACIE

Mało kto dziś pamięta, że Młynarski był w latach młodości (1964-1966) etatowym pracownikiem Telewizji Polskiej ? redaktorem w dziale programów rozrywkowych. W  tym czasie pisywał teksty dla kabaretu Dudek, co było zajęciem satysfakcjonującym, ale nisko płatnym. W redakcji rozrywki zwolniło się akurat miejsce i on to miejsce (po Andrzeju Bianuszu) zajął, głównie za namową Jerzego Dobrowolskiego. Wspomina, że po ślubie i przed narodzinami dziecka potrzebował po prostu stabilizacji życiowej, a w telewizji czekał stały (pełny!) etat i niezbadane jeszcze możliwości twórcze. Jak każdy redaktor, czytał scenariusze, prowadził rozmowy z autorami, kwalifikował programy do produkcji, czyli nagrywania i emisji. Pisał też własne teksty, w niektórych widowiskach występował, z innymi współpracował, jak np. z cyklem Lucjana Kydryńskiego i Janusza Rzeszewskiego Muzyka lekka, łatwa i przyjemna. Pilotował cykliczny program zwany umownie Z kobietą w tytule. Były to małe monografie znanych twórców piosenki europejskiej i  światowej jak Paul Anka (Diana i inne), Charles Aznavour (Isabelle i inne), Fred Buscaglione (Teresa i  inne). Dobrzy aktorzy śpiewali dobre piosenki, polscy autorzy pisali teksty do tych zagranicznych przebojów, a  cykl reżyserowała Olga Lipińska. Młynarski wybierał tłumaczy, zawsze stawiał na najlepsze nazwiska (Agnieszka Osiecka, Ernest Bryll, Andrzej Bianusz, Andrzej Jarecki). Sam także w pewnym momencie znalazł się wśród autorów tekstów (do programów o Domenico Modugno i Fredzie Buscaglione). Od początku do końca uczestniczył w produkcji programów, współpracował z  reżyserem, kierownikiem muzycznym, z  wykonawcami itd. Tak bardzo się w to wciągnąłem, że w pewnym momencie świata poza telewizją nie widziałem ? mówił po latach. Inne wspomnienie z  tych lat. W  czasie przygotowywania programu o balladach amerykańskich zabrał z  redakcji scenariusz z  tłumaczeniami piosenek i  jak gdyby poza protokołem doręczył go pewnej zdolnej studentce AWF, która po nagrodzie na studenckim festiwalu w Krakowie poszukiwała dla siebie repertuaru. Skorzystała z pomocy kolegi i wkrótce nagrała dla radia ballady Boba Dylana i  Pete’a  Seegera. Nazywała się Maryla Rodowicz.

POZNAJMY SIĘ

W  tym czasie napisał libretto do dobrze przyjętego musicalu telewizyjnego Marka Sarta Butterfly cha-cha, wspierał swoimi kupletami rozrywkowe Śpiewy historyczne i  Szopki noworoczne, do satyrycznego Wielokropka dał Biurową bossa novę, zatrudnił się też jako narrator w  przygotowywanej w  ośrodku krakowskim Tradycyjnej składance. Co jeszcze? W  redaktorskich zatrudnieniach Wojciecha Młynarskiego były jeszcze Porady sercowe (dla nich napisał przebojowe Polską miłość i Niedzielę na Głównym), Ściany między ludźmi, Szajba, Cafe Fusy oraz bardzo popularne cykle widowisk z publicznością Poznajmy się, Małżeństwo doskonałe i Kariera. Ich twórcy, Jacek Fedorowicz, Bogumił Kobiela i  Jerzy Gruza, mogliby obdzielić pomysłami jeszcze kilka innych programów. Pozornie improwizowany cykl był zawsze starannie przygotowywany. Podczas jednej z edycji Małżeństwa doskonałego zaproszeni kompozytor i autor tekstów tworzyli piosenkę na żywo podczas trwania programu. Janusz Sent i Wojciech Młynarski dali zgrabną i zabawną improwizację na zadany temat pt. Nieszczęścia chodzą parami, która zaczynała się tak:

Przyszli raz do mnie z chmurnym obliczem

Przed niewieloma dniami,

Pan Gruza z panem Fedorowiczem

? Nieszczęścia chodzą parami…

TYLE DRÓG…

Wydaje się, że współpraca z  telewizją satysfakcjonowała Młynarskiego, a  jednak w  1966 roku odszedł z niej i jako pracownik już nigdy nie powrócił. Oficjalnie powodem był nawał innych zajęć i  propozycji autorskich. Pisał, dawał recitale, z Marianem Jonkajtysem i Reną Rolską przygotowywali kabaret Dreszczowiec… A nieoficjalnie? Rzecz była błaha, ale urosła do konfliktu. Młynarski napisał słowa do wielkiego przeboju Franka Sinatry My Way (autorem angielskiego tekstu był Kanadyjczyk Paul Anka). To piosenka o  tym, żeby nie zginać karku przed byle kim, iść zawsze swoją drogą, postępować w życiu moralnie itd. Witold Filler, ówczesny szef rozrywki, skreślił kilka wersów, uznając je za zbyt poważne dla potrzeb programu rozrywkowego. W  rzeczywistości było to posunięcie asekuranckie, wyprzedzające ewentualną ingerencję cenzora. Młynarski nie chciał się zgodzić, bo tekst był dobry (piosenkę miał śpiewać Jerzy Połomski), ale Filler postawił na swoim. Autor pomyślał wówczas, że trzeba zwijać manatki, zabierać się i iść dalej. Iść swoją drogą.

W  kolejnych latach jego działalność artystyczna znajdowała większe lub mniejsze odbicie na małym ekranie. Mniejsze wówczas, gdy władza chciała mu utrzeć nosa. A chciała. W 1976 roku podpisał tzw. Memoriał 101 przeciwko zmianom w Konstytucji PRL i znalazł się na specjalnej liście pod nadzorem cenzury. Pięć lat później, po wprowadzeniu stanu wojennego, wystąpił z Rady Artystycznej ZASP-u, za co ponownie został objęty zakazem występów i publikacji. Zawsze jednak doceniał znaczenie telewizji, ważnej zwłaszcza dla popularności artysty. O telewizyjnej rozrywce wypowiadał się po latach w sposób jednoznaczny: Telewizja z lat sześćdziesiątych tym odróżniała się od dzisiejszej, że wtedy pracowali tam inteligenci (cyt. z Dookoła Wojtek Dariusza Michalskiego). ? To znaczy: mieli inteligentne pomysły, angażowali inteligentnych artystów po to, żeby inteligentna publiczność ich oglądała. I  ten obieg funkcjonował. Audycje były może skromne od strony formy, ale bardzo bogate od strony pomysłów i treści.

BARBARA KAŹMIERCZAK