CARTOON FORUM TULUZA: O animacji nad Garonną

Kiedy w 1990 roku pod egidą i za fundusze Komisji Europejskiej powoływano do życia program Cartoon chciano przede wszystkim ocalić od komercyjnej zguby europejską animację dla dzieci i dla dorosłych.

Bo gatunek ten przeżywał wtedy najtrudniejszy w swej długiej historii okres, kiedy telewizyjne ekrany zalały azjatyckie komputerowe produkcje a do kin wkraczali amerykańscy giganci na czele z Pixarem i Dreamworks.

Pomysł na urządzenie imprezy, na której odbędzie się klasyczny pitching, a w jego następstwie twórcy z krajów UE znajdą koproducentów, dystrybutorów i nadawców dla swych projektów, okazał się w swym prostym przesłaniu niezwykle skuteczny, czego dowodem 680 seriali, które zostały przez minione 26 lat zrealizowane. Zaangażowano w ich produkcję 2,3 miliarda euro, czyli kwotę ogromną, ale w zgodnej ocenie wszystkich stron, były i są to nadal dobrze, celowo i perspektywicznie wydane pieniądze.

Potwierdza ten pogląd osobiste uczestnictwo w kolejnej edycji Cartoon Forum, która odbyła się już po raz piaty w pięknej, starej Tuluzie. W latach ubiegłych CF podróżował po Europie, w 2011 gościł w naszym Sopocie. Jak się rzekomo od pięciu lat goszczą go Francuzi, przyjmując tym razem pod dach ogromnego Centrum Kongresowego im. Pierre Baudisa ponad 900 uczestników z 38 krajów europejskich oraz Kanady i Korei Południowej, bo tam odbywają się bliźniacze imprezy. Oczywiście twórcy i firmy spoza Unii Europejskiej mogą i niekiedy się pojawiają jako koproducenci zgłaszanych projektów, ale choć słychać było w Tuluzie rosyjski, turecki czy ukraiński to padał on z ust głównie nadawców telewizyjnych i dystrybutorów niż twórców.

NIE METODA, LECZ SKUTEK

W programie tegorocznej edycji znalazło się 80 projektów, prezentowanych w półgodzinnych sesjach. One miały sprawić czy raczej spowodować, żeby do prezenterów zgłosili się koproducenci, dystrybutorzy, aktywni na rynku telewizyjnym pośrednicy w handlu prawami autorskimi i pochodnymi. Często chodzi na wstępie o wymianę wizytówek, nawiązanie kontaktów, ale wcale nierzadko podają już konkretne deklaracje i propozycje współpracy.

Każdy sposób jest dobry, każda metoda akceptowana. Anglosasi głównie opowiadali o sobie i swoich wcześniejszych dokonaniach w stylu: Znacie mnie dobrze, wiecie, że to ja zrobiłem kiedyś?. itp. itd. Mniej o samym serialu, postaciach, a jeśli już to w standardowej formie. Francuzi czy Hiszpanie preferowali wizualne walory swych seriali ich pozytywne przesłanie czy możliwości gadżetowe. Wschodnia Europa ? Polacy, Węgrzy czy Bułgarzy ? starali się wykorzystać maksymalnie swoje pół godziny. Najpierw krótko o sobie, a zaraz potem zarys fabuły, charakterystyka postaci, styl animacji i sposób realizacji. Oraz bardzo szczegółowy budżet przedsięwzięcia.

Ten ostatni element, choć wieńczył każdą bez wyjątku prezentacje musiał budzić w debiutującym obserwatorze zrozumiale emocje. Jeśli realizacja polskiego serialu miała kosztować 770 tysięcy euro, to już francuskiego czy belgijskiego 2 miliony, a brytyjskiego czy irlandzkiego 3-4 miliony. Kiedy za stołem zasiedli Kanadyjczycy, to bez zmrużenia oczu poinformowali, że u nich w miarę porównywalna produkcja będzie kosztować 6 milionów euro! Tyle za oceanem kosztują po prostu ludzie, ich talent, wysiłek, nakład pracy, a że Telefilm Canada jest bardzo hojnym państwowym mecenasem, to nie dziwota, że wytwórnie w Montrealu, Toronto i Vancouver nie narzekają na brak zajęcia. Dobrze i zasłużenie płaconego. Oczywiście te porównania mogą nieco szokować, ale warto pamiętać o kanadyjskim poziomie życia, potencjale rynku i sąsiedzie z Południa, którego potencjał i zapotrzebowanie są ogromne.

W ŚWIECIE LISKÓW I ZOMBIE

Świat seriali animowanych dla najmłodszych i nieco starszych widzów zdominowany jest od dziesięcioleci przez dwa nurty tematyczne. Po pierwsze to literatura, zarówno klasyczna (tu był np. Wilk morski) jak i ludowa, bajki i baśnie, przekazy i legendy. Kino animowane żywi się nimi do zawsze, więc i w Tuluzie nie brakło bajek bajkowych, rycerzy, smoków i Muszkieterów. Drugi nieśmiertelny temat to świat zwierząt i roślin, prawdziwych i zmyślonych, prehistorycznych i współczesnych, tylko przyjaznych otoczeniu lub niebezpiecznych dla niego. A ponadto, jak zawsze, kosmici, roboty, wampiry i piraci? No i zombie, w rysowaniu których i ożywianiu specjalizują się wyspiarze (np. Zombabies) a nawet Finowie (Zombie Catchers).

Jest także osobna grupa filmów mających swe korzenie w malarstwie, skupione są zatem na warstwie wizualnej, bo ich animatorzy preferują myśl o tym, że dziecko powinno mieć przede wszystkim kontakt z prawdziwą sztuką, przekazem kształtującym wrażliwość estetyczną i duchową. Z tej szkoły wywodzi się zresztą plakat imprezy, autorstwa pochodzącej z Tuluzy ilustratorki Justine Verges.
W tej ostatniej kategorii idealnie mieści się projekt Mironins, podpisany przez trzy hiszpańskie firmy i jedną polską (Grupa Smacznego z Gdańska). Wywodzi się z obrazów i grafik wielkiego Katalończyka ? Juana Miro, którego niepowtarzalna kreska, styl i sposób kompozycji jest natychmiast rozpoznawalny, a twórców serialu zainspirował do ożywienia niektórych elementów i tchnienia w nich ekranowego, szalonego życia. Pierwsze, już zrealizowane minuty zapowiadają rewelacyjne efekty, a zainteresowanie publiczności pozwala wróżyć Mironins`om może nawet światowy sukces.

Prawdziwą sensacją z kolei okazał się przeznaczony wyłącznie dla dorosłych widzów, francusko-hiszpański serial The Wind-Ups, którego bohaterami są nakręcane zabawki. Niektóre dość osobliwe, bo jeśli kanapka czy sztuczna szczęka nie zaskakują tak bardzo, to już mały i całkiem duży penis oraz prowokująca ich wagina podnoszą w pierwszym momencie brwi. Ale tylko w pierwszym, bo autorki (dwie młode panie o urodzie szóstoklasistek na wagarach) posługują się rewelacyjną grą skojarzeń wspartą ogromnym poczuciem humoru. Uśmiechnięte autorki bezpretensjonalnie łamią obyczajowe tabu i nie tylko takie, bo ich zabawki gotowe są na wszystko.

NASI TAM BYLI

Dziesięcioosobowa reprezentacja znad Wisły (autorzy, producenci, nadawcy, media) miała poczucie dobrze i pracowicie spędzonego nad Garonną czasu. Warto przypomnieć, że polscy twórcy biorą udział w Cartoon Forum (podobnie jak w Cartoon Movie w Lyonie, Cartoon 360 w Barcelonie czy serii seminariów warsztatowych dla twórców pod hasłem Cartoon Masters odbywających się w różnych miastach kontynentu) od dziesięciu lat, od kilku bardzo aktywnie i z sukcesami. W tym roku zaprezentowali 4 projekty (w tym wspomniany już hiszpańsko-polski) przyjęte bardzo pozytywnie i zakończone znalezieniem w Tuluzie partnerów finansowych, produkcyjnych i dystrybucyjnych. W przypadku serii Ally the Cat (Letko&animoon) udała się rzecz naprawdę wyjątkowa. Rzadko bowiem już podczas premierowego pobytu i prezentacji na CF zdarza się taki finał, jak w przypadku wspomnianej serii. Otóż partner belgijski jest nie tylko zainteresowany światową dystrybucją opowieści o Ali, która rozmawia swe swymi kotami, ale także zadeklarował znalezienie w swoim kraju partnera finansowego dla całego przedsięwzięcia. Bardzo dobrze został też przyjęty Toru Super Fox (Animoon), którego leśne i nie tylko przygody mogły zaskakiwać pomysłami i oprawą muzyczną. Zainteresowanie po krótkiej prezentacji czwartej z naszych propozycji ? serialu Jak zostałem superłotrem (Animoon) także dobrze rokuje na przyszłość.

Podobnie jak cała impreza, bo spełnia ona znakomicie swą rolę jako miejsca, w którym spotykają się dwa światy ? świat artystów ? animatorów ze środowiskiem producentów, dystrybutorów i nadawców. To nie tylko proste targi, podczas których dominują transakcje kupna i sprzedaży, ale także ożywione debaty na temat kondycji współczesnej animacji dla dzieci i dorosłych, wymiana opinii i doświadczeń, twórcze spojrzenie na rynki narodowe i kontynentalne. W Tuluzie warto i trzeba być!

JANUSZ KOŁODZIEJ