28. PÖFF TALLINN BLACK NIGHTS FESTIVAL, Tallin: Czy to jest świat dla normalnych ludzi?

Każdorazowa wizyta w stolicy Estonii to nie tylko zaskakująca obserwacja jak ewidentnie na korzyść zmienia się centrum Tallina ale także generalna uwaga dotycząca największej odbywającej się w nim imprezy filmowej. A ta rośnie w siłę i „trzyma poziom”, co wbrew pozorom, nie jest wcale takie łatwe, nawet jeśli, jak PÖFF Tallinn Black Nights Festival, od dziesięciu lat ma kategorię A. Bo ta przynależność do grona najważniejszych imprez filmowych oznacza także konieczność pozyskania do konkursu głównego określonej liczby nie tylko nowych ale przede wszystkim nigdzie wcześniej nie pokazywanych na międzynarodowych festiwalach filmów. Jak w wywiadzie prasowym anonsowała tegoroczną edycję pomysłodawczyni i szefowa festiwalu, Tiina Lokk,  PÖFF zaoferował w 2024 program podzielony na sześć głównych  konkursów i kilkanaście sekcji, pokazując bogactwo światowego kina z naciskiem na to, co najlepsze z regionów Morza Bałtyckiego i Skandynawii, Europy Środkowej i Wschodniej.

W programie głównym (18 fabuł w konkursie głównym wałczyło o Grand Prix i 20 tysięcy euro, które to nagrody zdobył ostatecznie mongolski obraz „Silent City Driver” reż. Sengedorj Janchivdorj) oraz w ramach Just Film dla dzieci i młodzieży zaprezentowanych zostało łącznie 250 filmów pełnometrażowych i 323 filmy krótkie z 82 krajów, w tym 57 premier światowych i 27 premier międzynarodowych. Jeśli dodać do tego rozbudowaną i trwającą tydzień część Industry (spotkania, panele dyskusyjne, prezentacje nowych projektów na różnych etapach produkcji) oraz profesjonalne wyprawy w teren, bo Estonia ma do zaoferowania znakomite, unikalne i różnorodne lokacje, otrzymamy obraz dużej międzynarodowej imprezy, która coraz lepiej sytuuje się na europejskiej mapie festiwalowej.

NA WSCHÓD OD ZACHODU

To oczywiście hasło umowne, nie związane ściśle z geografią ale w zestawem takich pojęć jak choćby: mentalność obywateli, poziom i styl życia, przywiązanie do tradycji i nauka historii oraz zdolność od samookreślenia swego miejsca w dzisiejszym świecie.

Jak wciąż daleko nie tylko mentalnie  jest ów symboliczny Wschód od Zachodu dobrze pokazywało „Empire of the Rabbits” (Turcja/Meksyk/Chorwacja, reż. Seyfettin Tokmak). Oto daleka prowincja górzystej części Turcji i opowieść o niełatwym, codziennym życiu dwuosobowej, po śmieci żony i matki, rodziny. Stary Beko, który z trudem wiąże koniec z końcem, pomagając w wyścigach psów gończych, zostaje zwabiony obietnicą rządowej renty inwalidzkiej dla dwunastoletniego Musy, jeśli udowodni jego niepełnosprawność. Na co dzień wrażliwego chłopca otacza świat, w którym dominuje przemoc w każdej postaci, korupcja i zakłamanie. Wsparcie znajduje tylko u równolatki, Nargis, która pomaga mu ocalić stado wykradzionych z pułapek królików, ukrywane w starej kopalni. „Imperium…”, więcej niż poprawnie zrealizowany, bardzo dobrze zagrany i starannie sfotografowany film, aż do finałowej sceny, nie pozwala mieć nadziei na odmianę przygnębiającego losu młodych bohaterów. Brzemię pochodzenia i miejsca na społecznej drabinie plus zafiksowany układ miejscowych stosunków to wciąż cechy świata, który mentalnie nie daje się cywilizować. W Tallinie zasłużone nagrody za zdjęcia i scenariusz.

Ale z odległego Kurdystanu wystarczy przenieść się do sytej i nowoczesnej Norwegii, by przekonać się, że poziom cywilizacyjny wcale nie ułatwia a wręcz komplikuje rozwiązywanie najpierw prostych a z czasem samo komplikujących się relacji międzyludzkich.

W „Armandzie” (Norwegia/Holandia/Niemcy/Szwecja, reż. Halfdan Ullmann Tøndela) tytułowy imiennik- sześciolatek zostaje oskarżony o przekroczenie granic wobec swojego najlepszego przyjaciela ze szkoły podstawowej. Podczas jednego fatalnego popołudnia w pustym budynku szkolnym dwie matki wdają się w desperacką walkę o swe dzieci ale tak naprawdę o swoją wersję wydarzeń, stosując w niej wszelkie środki, co daje mieszankę szaleństwa, pożądania i obsesji. Nie sposób dowiedzieć się, gdzie leży prawda, a wkrótce wszystko kręci się coraz mniej wokół dzieci, których nigdy nie poznajemy, a coraz bardziej wokół dorosłych. „Armand”, debiutancki film norweskiego scenarzysty i reżysera Halfdana Ullmanna Tøndela (wnuka Ingmara Bergmana i Liv Ullmann), to wstrząsający dramat o kontroli społecznej, na którą pozwalamy w naszym codziennym życiu – i narzucamy naszym dzieciom. Zwycięzca tegorocznej Złotej Kamery w Cannes (świetna reżyseria i rewelacyjne aktorstwo) i norweski kandydat do Oscara w kategorii: najlepszy film międzynarodowy.

Juris Kursietis, reżyser „The Exalted” (Łotwa/Estonia/Grecja) w odautorskim komentarzu wprost deklarował, że chciał pokazać zdarzenia, których geneza i przebieg oraz postawa uczestników wcale nie odbiegają aż tak znacząco od obowiązujących w Zachodniej Europie norm etycznych, obyczajowych i kulturowych. Jego zdaniem wynika to również z faktu, iż jeszcze długo wschodnia i centralna cześć naszego kontynentu będzie traktowana jak ten gorszy, lekko zapóźniany uczeń w europejskiej szkole, który nie odrobił dobrze wszystkich lekcji. A opowiedział taką oto historię. Podczas powrotu z udanego tourne, znakomitej niemieckiej organistki, zostaje aresztowany na lotnisku w związku ze skandalem korupcyjnym jej ukochany partner, odnoszący sukcesy dyrektor generalny dużej firmy. Anna postanawia nie odwoływać swojego prywatnego przyjęcia urodzinowego, na którym rodzina i przyjaciele zbierają się także po to, by wspólnie ocenić restaurację 110-letniej „królowej instrumentów” w lokalnym kościele. Fabuła podąża za Anną, która musi niespodziewanie radzić sobie z rozpadającą się reputacją, dylematami moralnymi, fałszywymi oskarżeniami i religijną niepewnością. W budowaniu napięcia pomaga niespokojna kamera, kierowana ręką naszego operatora, Bogumiła Godfrejowa, dla którego jest to już kolejne spotkanie z łotewskim twórcą.

KOCHAĆ INACZEJ!

A właściwie należałoby napisać, że miłość w czasach wojny to osobny rodzaj uczucia w każdej z możliwych konfiguracji, a stan ciągłego zagrożenia i niepewność jutra dodatkowo wzmagają to jedyne w swoim rodzaju napięcie.

Dobrze oddaje je  film „With My Open Lungs” (Niemcy, reż. Jan Smutny), czarno- biały i nieco chaotyczny ale to ekranowe rozedrganie jest celowe i zamierzone. W trakcie inwazji Rosji na Ukrainę Jana wyrusza w podróż miłości z jednej strony i wielkiego chaosu z drugiej. W strefie wojny musi poradzić sobie z rozstaniem, rozwiązać konflikty rodzinne i pogłębić swoją relację z Jarosławą, kobietą walczącą z brutalnym rakiem płuc. Miasto wokół nich pogrążone jest w przemocy i zniszczeniu, ale ich miłość rośnie, gdy stawiają czoła bezlitosnej burzy wojny. Uchwycona w ciągu roku historia jest intymnym spojrzeniem na podróż Jany ku miłości i szczęściu w świecie, który rozpada się i znika na jej oczach. Pomimo złożoności życia, miłość oferuje pocieszającą nadzieję i spokój. A my kibicujemy zakochanym kobietom.

Kochać inaczej… to znaczy dokładnie jak? „Sex”  (Norwegia, reż. Dag Johan Haugerud) nie daje tu prostej odpowiedzi, bo raczej myli tropy niż objaśnia skomplikowaną materię relacji w wydaniu dość nietypowych bohaterów. Oto dwóch kominiarzy żyjących w monogamicznych, heteroseksualnych związkach małżeńskich zaczyna kwestionować swoje poglądy na temat seksualności. Obaj przeżywają nieoczekiwane nowe doświadczenie, które zmusza ich do ponownego przemyślenia swojego rozumienia seksualności, płci i tożsamości. Pierwszy ma spotkanie seksualne z innym mężczyzną, nie uważając tego ani za wyraz homoseksualizmu, ani niewierności, i omawia to później ze swoją żoną. Drugi znajduje się w nocnych snach, w których jest postrzegany jako kobieta, co wzbudza w nim zakłopotanie i skłania go do zastanowienia się, w jakim stopniu jego osobowość jest kształtowana przez spojrzenie innych. Całość brzmi strasznie serio ale reżyser nie pozwala na to, by na ekranie dominował ponury ton, pozwala bohaterom na lekko ironiczne akcenty i zachowanie zdroworozsądkowego dystansu.

Bycie gejem na Filipinach oznacza tolerowaną przez otoczenie swobodę w doborze partnera ale możliwość świadczeni usług seksualnych, z czego chłopięco powabny Zion po ucieczce z domu przemocowego ojca i niespodziewanej śmierci kochanka chętnie korzysta. W „Some Nights I Feel Like Walking” (Filipiny/Włochy/Singapur, reż. Petersen Vargas) dołącza do grupy ulicznych cwaniaków, poznaje też Uno, którego swobodny urok wzbudza w nim ukryte uczucia. Uwagę musiały zwracać naturalistyczne sceny seksu i ewidentne zauroczenie reżysera swymi bohaterami. W Tallinie nagroda za dźwięk.

SZALEŃSTWO

Szaleństwo nie jedno ma imię i nie zawsze musi oznaczać destrukcję i chaos, może definiować równie dobrze skrajną formę życiowego spełnienia czy realizacje marzeń. W Tallinie pokazano kilka obrazów, których wspólnym mianownikiem było właśnie nazywając rzecz fachowo, rozedrganie emocjonalne albo zwyczajnie szajba.

James Ashcroft nazywa rzeczy po imieniu i jego „The Rule  of Jenny Pen” (Nowa Zelandia) to zapis postępującej choroby. Stefan Mortensen, mizantropiczny sędzia zbliżający się do końca swojej kariery, doznaje udaru na sali sądowej, co powoduje konieczność umieszczenia go w domu opieki. Tam spotyka Dave’a Crealy’ego, stałego bywalca, który terroryzuje pozostałych mieszkańców, używając lalki, Jenny Pen, jako wykonawcy swojej tyranii i narzędzia tortur. Między dwoma mężczyznami dochodzi do starcia, które przeradza się w przemoc i horror, a które albo doprowadzi do zwycięstwa, albo śmierci. Film pełen przerażająco pokręconych i pierwotnie niepokojących scen nie tylko odwołuje się do powszechnego strachu przed śmiercią, ale także do niebezpieczeństw związanych ze starzeniem się. Aktorzy John Lithgow i Geoffrey Rush po mistrzowsku powściągają zapędy, by w końcu kariery pójść na całość.

Albo „Amerykanka” (Czechy/Słowacja/Szwajcaria, reż. Wiktor Taus a w niej zwariowana historia małej dziewczynki w socjalistycznym sierocińcu, gwarantującym program, jak ze szkoły przetrwania. Jak przezwyciężyć strach, niepewność i samotność? Aby to zrobić, bohaterka tworzy inne ja, z którym może rozmawiać i się kłócić. I oczywiście żyje marzeniem o Ameryce, gdzie wszystko jest piękne i dobre. Gdzie mieszka jej ojciec i czeka na nią. Viktor Tauš stworzył w tym filmie własny system znaków. Nic się nie stanie, jeśli widz nie zrozumie wszystkich wizualnych niuansów każdej sceny, których autor używa do tworzenia znaczeń. Emocje są najważniejsze, co trafia do serca widza. Autorzy nie opowiadają nam prostej historii, nie oferują realizmu społecznego. To głęboki dramat, ale przesiąknięty emocjonalnie bogatymi obrazami rzeczywistości i fantazji emocjonalnej pamięci Emmy. To bez wątpienia wyjątkowy film w czeskim kinie autorskim.

I jeszcze zapis szajby w najczystszej postaci w obrazie „Torn” (Estonia rez. Kullar Viimne). W odległym zakątku Estonii, w Võru, mieszka Kalju, który własnymi rękami buduje 19-metrową wieżę obserwacyjną. Krok po kroku odkrywamy historię Kalju, który żyje w tym szybkim, chaotycznym świecie we własnym tempie i według własnych zasad. Jak pisano w recenzjach, Kullar Viimne uchwycił coś nieopisalnego, z jego czarującymi obrazami, które są jednocześnie piękne, trochę smutne, ale też pełne nadziei. Może tak właśnie powinno wyglądać życie?

DEMONY PRZESZŁOŚCI

Archiwalia to wciąż niewyczerpane źródło dokumentalnych inspiracji i filmowcy na całym świecie ochoczo z nich korzystają. Jak Andres Veiel, którego „Riefenstahl” (Niemcy) to zmontowany właśnie z materiałów archiwalnych, nie tylko filmowych ale także telewizyjnych, portret jednej z najsłynniejszych postaci światowego kina, Leni Riefenstahl. Autorka legendarnego „Triumfu woli”, apologetka Hitlera, która przez całe , trwające 101 lat życie zaprzeczała swoim powiązaniom z ideologią nazistowską i jej wyznawcami. Autorowi udało się uzyskać dostęp do 700 skrzyń jej osobistego majątku, wiele z nich zostało otwartych po raz pierwszy a prezentacja zawartości posłużyła do publicznego postawienia zasadniczego pytania: czy Riefenstahl była filmową wizjonerką, utalentowaną manipulatorką, czy po prostu zwykłą tchórzliwą kłamczuchą?

Do porewolucyjnego Iranu przeniosła nas akcja filmu „Reading Lolita In Teheran” (Włochy/Izrael, reż. Eran Riklis), gdzie prawa i wolności kobiet były programowo tłumione. Azar, odważna nauczycielka akademicka, organizuje potajemne spotkania z grupą swoich najbardziej oddanych uczennic, by wspólnie czytać zakazane zachodnie klasyki. To sprawnie zrealizowana i zagrana opowieść o odwadze, buncie i mocy literatury w obliczu religijnego reżimu.

„Never Alone” (Finlandia/Estonia/Austria/Niemcy/Szwecja, reż. Klaus Harö) to film niespodzianka, bo o losie uciekinierów żydowskich, szukających podczas wojny schronienia w Finlandii niewiele się dotąd mówiło. Choć Helsinki starały się zachować polityczne i militarne status quo po przegranej „wojnie zimowej” z Rosją Sowiecką, niektórzy urzędnicy i ministrowie fińskiego rządu, by uspokoić Niemców, podejmowali problemy związana z tzw.  „kwestią żydowską”. Wielu żydowskich uciekinierów stanęło wobec zagrożeń, przed którymi uciekali. Przywódca gminy żydowskiej i znany przedsiębiorca, Abraham Stiller, stara się wykorzystać wszystkie możliwości, by chronić osoby ubiegające się o azyl.

Na koniec o „Pociągach” (Polska/Litwa) Macieja Drygasa, przejmującej opowieści o minionym stuleciu, w historii którego tak ważną rolę odegrał transport kolejowy. Posiłkujący się materiałami z 46 światowych archiwów i mistrzowsko zmontowany film oferuje bezsłowną podróż przez XX wiek, przedstawiając cykle wojny, ulotnego pokoju i nieuniknionej tragedii ludzkości. Warto dodać, że w Tallinie obraz Drygasa spotkał się z dobrym przyjęciem a na odbywającym się równolegle najważniejszym spotkaniu światowego dokumentu w Amsterdamie otrzymał Grand Prix dla najlepszego filmu.

Janusz Kołodziej