Międzynarodowy Festiwal Filmów Niezależnych, bo tak brzmi pełna nazwa odbywającego się od niemal ćwierćwiecza w Genewie festiwalu Black Movie, ma jedną, pewnie z wielu, cech wyróżniających go spośród innych imprez filmowych. Owa tytułową niezależność od aktualnych mód, manier, trendów czy filmowej geografii.
Kierowany od lat przez znakomity tandem: Maria Watzlawick (dyrektorka artystyczna) i Pascal Knooer (programator tematyczny), zaprasza pod koniec stycznia, filmy i twórców z całego świata, wyszukując propozycje oryginalne, zaskakujące a bywa, że i niesamowite. Nie inaczej było w tym roku, kiedy- o czym warto i trzeba pamiętać- festiwal odbywał się w nowej dla wszystkich sytuacji. Bo nie sposób nie zauważyć było ograniczeń wynikających z sytuacji gospodarczej i politycznej w Europie i na świecie. Pandemia a od roku wojna w Ukrainie, spowodowały, że nawet w zasobnej i bezpiecznej Szwajcarii szuka się oszczędności, ogranicza wydatki bo wokół galopująca inflacja i recesja, a przyszłość wcale nie daje powodów do optymizmu.
Ale wciąż 91 filmów z ponad 50 krajów, kilkunastu obecnych w Genewie autorów, kreatorów kultury wizualnej i dziennikarzy oraz wciąż niesłabnące zainteresowanie genewskiej publiczności, muszą robić wrażenie.
AMERYKA, AMERYKA
To nie jest dobry czas dla młodych ludzi, o czym przekonywały propozycje z różnych zakątków świata, można więc mówić o globalnej diagnozie. I podczas Black Movie ten wątek, rozwinięty w niezliczonych odmianach i propozycjach tematycznych pojawiał się właściwie nieustannie. Jak ktoś policzył blisko połowa konkursowych filmów pokazywała młodych i ich otoczenie, nie tylko w sytuacjach kryzysowych, choć te przeważały, ale także podczas rozrywki, nauki, ars amandi.
Ale w prologu rumuński obraz „To the North”, którego para pochodzących z Bałkanów bohaterów rozpoczyna w 1990 roku realizację amerykańskiego snu w jednym z włoskich portów. Skok na pokład wielkiego kontenerowca dobrze wróży ale dalej jest już coraz gorzej, bo wprawdzie filipińska załoga w imię chrześcijańskiej powinności gotowa jest pomóc to dowództwo statku chce się pozbyć intruzów. Przeprawa zamienia się w piekło, w dosłownym i biblijnym tego słowa znaczeniu. Dobrze zrealizowany i zagrany debiut Mihaila Mincana, każe zapamiętać młodego filmowca z Bukaresztu.
Marc- Henri Wajnberg jest Belgiem, który w Ludowej Republice Konga, a dokładnie w Kinszasie towarzyszył z kamerą przez kilkanaście miesięcy młodym kobietom, dziewczynom właściwie, które wałczą o przetrwanie. Dosłownie bo wychowane na ulicy w dorosłym życiu kierują się prawami tego miejsca, które stoją po stronie jednostek tylko silnych i zdecydowanych. Dziewczyny więc kradną, prostytuują się, pomagają w handlu narkotykami ale też cieszą się młodością i uważają się za naprawdę wolne. „Jestem szansą” ma fakturę surowego dokumentu, jak życie które fotografuje.
W tym akapicie musi znaleźć się miejsce na polski „Chleb i sól” Damiana Kocura, który na festiwalowej drodze, oznaczonej nagrodami m.in. w Wenecji, Kairze, Gijon i Antalyi, trafił do Genewy. Opowieść o polskiej prowincji, na której młodzież nie ma i często nie chce mieć pomysłu na dorosłe życie co w konsekwencji doprowadza do tragicznego w skutkach incydentu, wzbudziła spore zainteresowanie. Także dlatego, że i nad Rodanem daje się odczuć, szczególnie w ostatnich latach narastającą nutę niechęci wobec obcych. Organizatorzy festiwalu podkreślali, że spotkanie z reżyserem po seansie zapiszą w pamięci jako jedno z najlepszych podczas tegorocznej edycji, a fakt, że wcale nie ogólnikowo wspomniano o „Chlebie…” podczas finałowego podsumowania jest tego potwierdzeniem.
CZCIJ OJCA SWEGO I MATKĘ SWĄ
Nawet jeśli wypełnia sobą całą przestrzeń wspólnego domu i życia, jak matka (w tej roli dawno nie widziana na ekranie Angela Molina) rachitycznego nastolatka. Ich toksyczny związek łagodnieje dopiero w momencie zdiagnozowania nowotworu u młodzieńca. Hiszpańsko- argentyński „La Piedad” podpisany przez Eduardo Casanovę ma ryzykowną formułę musicalu w różowo- slodkim opakowaniu, któremu towarzyszą krwawe kadry z kronik filmowych. Nawet przyzwyczajona do ekranowych dziwactw genewska publiczność była zaskoczona. Nie tylko udziałem w tym show dawnej gwiazdy Bunuela i Saury.
Młodzi filmowcy na całym świecie zdają się słyszeć od swych nauczycieli i mentorów, żeby pierwsze filmy zrobili o tym, co znają najlepiej i wychodzi, że znają najlepiej swe środowisko rodzinne, a najlepiej pamiętają i przeżywają swe konflikty z rodzicami.
Przykład, jeden z wielu, to poza wspomnianym wyżej różowym szaleństwem, to choćby marokańscy „Przeklęci nie płaczą” Fyzala Boulify, ilustrujący, jak mimo przeciwności losu, skrajnych charakterów i skłonności do mnożenia kłopotów, nie mogą się ostatecznie rozstać dobiegająca pięćdziesiątki Fatima i jej 17- letni syn. Ten dyfuzyjny duet wikła się w kolejne, niebezpieczne związki i tylko po raz kolejny zmienia lokum, sam się nie zmieniając.
Albo irański „Sam” trzymający w napięciu dokument Dżafara Nadżaniego. Kiedy 14- letniemu Amirowi umiera ojciec, chłopiec czuje się odpowiedzialny za matkę i 12-letnie siostry bliźniaczki. Z miłości i strachu, odmawia wydania dziewczynek, zgodnie z tradycją, za mąż. W tej walce z okrutnym obyczajem wspomaga go babcia ale kiedy umiera jego jedyny sojusznik, Amir zostaje sam.
Kilka tysięcy kilometrów dalej w podgórskich regionach Wietnamu mamy niemal powtórkę sytuacji. 13 letnia Di, tryskająca energią i radością, nastolatka świetnie sobie radzi w szkole i w pracy w polu, marzy o życiu w mieście a wcześniej o kształceniu się. Niestety na przeszkodzie staje wielosetletni rytuał, nakazujący w Święto Nowego Roku Księżycowego, porywać takie jak on dzieci przez rówieśników i poślubić ich. Di buntuje się, ale siła tradycji i opór otoczenia jest skuteczniejszy. Kapituluje a jej płacz jeszcze długo nam towarzyszy. Debiutancki film Ha Le Diem „Dzieci z mgły” powstawał przez kilka lat ale wysiłek i cierpliwość młodej reżyserki opłaciły się. Powstał przejmujący zapis sytuacji bez wyjścia, w jakiej znalazła się młoda bohaterka, powoli uświadamiająca sobie, że przyszłość może zostać rozstrzygnięta wbrew jej woli. Zasłużona nagroda (jedna z czterech najważniejszych) Młodego Jury i świetne recenzje w miejscowej prasie.
Na koniec o innej nagrodzie przyznawanej przez najmłodsze jury. Przypadła ona portugalskiej animacji „Sprzedawcy lodu” Joao Gonzaleza. Każdego dnia mężczyzna i jego syn skaczą na spadochronie ze swojego przyprawiającego o zawrót głowy domu na klifie do wioski na ziemi, gdzie sprzedają wyprodukowany przez siebie lód. Ale temperatury rosną nieubłaganie, a zarabianie na życie staje się coraz trudniejsze… Świetna kreska, brawurowy montaż i muzyka. Animacja na światowym poziomie i nie dziwi fakt, że wędruje teraz przez najważniejsze branżowe festiwale, wszędzie wzbudzając zachwyt.
NA WSCHÓD OD…
… wiele się dzieje ale działo się zawsze. Pamiętając o tym organizatorzy tegorocznego Black Movie postanowili, w nawiązaniu do wojny w Ukrainie, przedstawić literackie adaptacje dzieł, opisujących „Pogański Wschód” z jego mrocznymi tajemnicami, zabobonami i wiarą w przesądy i duchy. W tym zestawie znalazł się, nieco już u nas zapomniany, film Janusza Majewskiego „Lokis. Manuskrypt profesora Wittenburga” (w obsadzie m.in.: Edmund Fetting i Małgorzata Braunek), zrealizowany w 1970 na podstawie noweli Prospera Merimee.
Za rok jubileuszowa bo 25. edycja Festiwalu Filmów Niezależnych Black Movie, ale nikt z tegorocznych uczestników nie pokusiłby się pewnie o diagnozę, w jakiej sytuacji spotkamy się w styczniowej Genewie 2024 roku.
JANUSZ KOŁODZIEJ