22. MFF TOFIFEST Kujawy i Pomorze, Toruń: Nie tylko wojenne wspomnienia i pochwała niedzielnego malarstwa

W miejsce tradycyjnego bilansu tylko jedno zdanie podsumowania 22 edycji toruńskiego spotkania z filmem: świetna frekwencja, dobry program (gdyby jeszcze pochylono się z większą troską nad harmonogramem pokazów) i atmosfera, która zawsze tworzą ludzie i miejsce a Ci i to są w przypadku Torunia wyjątkowe.

Tofifest, po jesiennych edycjach znowu odbywający się w czerwcu, chyba wreszcie znalazł się na odpowiednim miejscu w kalendarzu polskich imprez filmowych, o czym świadczyła frekwencja nie tylko na widowniach  festiwalowych kin ale także tłumna obecność krajowych reprezentantów wielu filmowych zawodów i specjalności. Kiedyś takie po seansowe spotkania publiczności z reżyserami, aktorami, operatorami czy producentami, były markowym znakiem Tarnowskiej Nagrody Filmowej, teraz twórcy dzisiejszego i „starego” (Złotego Anioła- nagrodę za niepokorność odebrał klasyk Jerzy Solimowski) polskiego kina przyjeżdżają chętnie do Torunia. Tu mogą tu liczyć z pewnością na anielskie przyjęcie w anielskim mieście ale również  na poważne rozmowy z nie tylko okazjonalnymi odbiorcami swych dzieł. I spotkania z licznie reprezentowanymi mediami.

OBRAZY Z TRUDNEJ PRZESZŁOŚCI

W konkursie międzynarodowym pod hasłem „On Air” znalazło się dziewięć obrazów, różnych gatunkowo i tematycznie, właściwie wszystkich na dobrym, wysokim poziomie, co nie ułatwiło pracy jury, które tworzyli: Kinga Dębska, Katarzyna Figura, Damian Kocur, Wojciech Urbański i Zbigniew Zamachowski.

Musieli poddać ocenie m.in. bardzo dobry francuski dramat „The Repture” (wcześniej pokazywany i nagrodzony Cannes), którego młoda bohaterka- zaangażowana mocno w swą pracę położna wikła się w skomplikowaną uczuciowo sytuację.

Albo pokazywana na tegorocznym Berlinale „Elbow”- opowieść o pomyśle na przyszłość pochodzącej z tureckiej rodziny Hazel, której uroda wcale nie pomaga w starcie w dorosłe życie. „Pomaga” tragiczne zdarzenie na stacji berlińskiego metra i ucieczka do Stambułu.

I jeszcze fińska „Je`Vida” zrealizowana w Laponii, do której po latach przyjeżdżają dwie spokrewnione z sobą kobiety, by wspólnie przepracować dramatyczną przeszłość starszej z nich, poddanej, jak inni Samowie po wojnie zabójczej polityce asymilacji.

Kino serbskie, co wydaje się oczywiste, bo bałkański kraj ze względu na historię i przyjętą teraz prorosyjską opcję bywa w świecie bojkotowany, nie ma łatwej drogi na europejskie ekrany ale zaproszenie do konkursu On Air, „78 days” w reżyserii Emiliji Gašić okazało się dobrym posunięciem. Tytułowe 78 dni trwały bombardowania Belgradu i innych serbskich miejscowości przez NATO- wskie lotnictwo, które zmusiły ówczesne przywództwo tego kraju do podjęcia rozmów pokojowych. Kronikę tych dni tworzą nagrane kamerą video relacje z codziennego życia.

Byliśmy jednomyślni – stwierdziła Kinga Dębska, członkini jury On Air w komunikacie końcowym.  Wybraliśmy posklejany ze skrawków dziecięcych wspomnień obraz, mający formę nagrania z archiwum domowego, w którym reżyserka powraca do dziecięcych lat i wojny w byłej Jugosławii. Ten osobisty dziennik poraża bolesną prawdą, ale też radością życia mimo wojny w tle. Ten film szczególnie silnie wybrzmiewa właśnie dziś, sprawiając, że myślimy o ludziach w Ukrainie i w Palestynie.

Autorka filmu odebrała nagrodę osobiście, podkreślając rolę, jaką w jej drodze do reżyserskiego zawodu (studia w Nowym Jorku) odegrało polskie kino i jego twórcy. Lektura biografii podpowiada, że ponieważ dorastała w okresie, kiedy na Bałkanach toczyła się pamiętna wojna domowa, fakt ten musiał mieć znaczący wpływ na jej filmowe dokonania.

Z części pozakonkursowej na uwagę zasługuje z pewnością „Toll”, zrealizowany przez brazylijską reżyserkę o znajomo brzmiącym nazwisku, Carolinę Markowicz. Zmienny w nastroju ale to raczej pochwała niż krytyka, rejestr zaskakujących zachowań matki samotnie wychowującej dorastającego syna, który ma kłopot z określeniem własnej seksualności.

Ze znakomitą reakcją spotkały się także w Toruniu kostarykańskie „Wspomnienia płonącego ciała”, składany przez trzy dojrzałe kobiety poruszający i wzruszający raport o drodze do przełamania tabu, otaczającego sprawy płci i relacji damsko- męskich.

TOMBAKOWA DWUNASTKA

Niestety nie złota tylko tombakowa, bo pokazy części polskich tytułów, zaproszonych do konkursu „From Poland” musiały stawiać pytania o ich drogę do potencjalnego, może nawet jakiegokolwiek widza. Cześć zresztą trafiła już do rozpowszechnienia i nie odniosła sukcesu frekwencyjnego jak pomyślany chyba jako prowokacyjna zabawa „Fin del mundo?” Piotra Dumały, przy czym nie chodzi o milionowe widownie ale wielkości symboliczne. Niektóre wręcz, jak nieudane od początku do końca „Błazny”- reżyserski debiut aktorki Gabrieli Muskały, w ogóle nie miały premiery kinowej. I raczej już się jej nie doczekają.

Zaskakująco dobrze wypadł za to inny debiutant, Łukasz Suchocki, bo jego „Camper” brawurowo zrealizowany zapis eskapady czwórki przyjaciół po Europie, przyniósł wcale nie powierzchowne obserwacje i wcale nie warte zachodu myślenia spostrzeżenia.

Mimo wszystko rozczarował nowy film Jana Jakuba Kolskiego „Wariaci” bo powtarza znajome wątki i kreśli podobnych do ostatnio pokazywanych bohaterów. Ale może genezę niepowodzenia tłumaczy wypowiedź reżysera po projekcji filmu. Mówił on m.in.: Swoje filmy robię też dla siebie. Chciałbym, aby refleks światła wpadający do ekranu również odbił się na mnie i mnie radował. Robiłem w życiu filmy smutne. Sam stworzyłem w sobie pewien rodzaj deficytu, który teraz muszę wypełnić czymś jasnym.

Z bardzo dobrym, jak zresztą wszędzie gdzie jest pokazywany, przyjęciem spotkał się najgłośniejszy debiut ostatnich sezonów, „Tyle co nic” Grzegorza Dębowskiego, który odbywa triumfalne i zasłużone tourne po polskich festiwalach (z Torunia pojechał od razu do Łagowa po odbiór kolejnego wyróżnienia). Usłyszał wiele pozytywów na temat opowiadanej historii, zaangażowania mniej znanych aktorów i języka, którym się posługują na ekranie, ale w konkursie „From Poland”, gdzie jurorami byli widzowie, triumfowali… reprezentanci niedzielnego malarstwa i harlekinowych fabuł czyli  „Chłopi” w reżyserii DK Welchman i Hugh Welchmana. Bez komentarza.

W programie pokazów specjalnych znalazł się dokument Arkadiusza Bartosiaka „Jestem postacią fikcyjną”, wielowymiarowy a przez to zaskakujący, portret wybitnego aktora i reżysera, dyrektora warszawskiego Teatru Polskiego, Andrzeja Seweryna. Sam zainteresowany powiedział podczas spotkania z toruńską publicznością znaczące słowa, dające wiele do myślenia o zawodzie aktorskim a przede wszystkim o nim samym: Wiedziałem, że kamera jest zawsze ze mną. Nie ma w tym filmie nic fałszywego. Pytanie brzmi: czy ja gram, czy nie gram? To jest pytanie naiwne. Wszyscy stale gramy. W tej chwili Państwo grają dobrze wychowanych widzów, my gramy tych przez Państwa przesłuchiwanych. Ja wiem, że są tu kamery, tu się Pan przymierza [do zdjęcia]… Ja to wszystko wiem, ale czy to oznacza, że jestem fałszywy? Nie. Jestem po prostu świadomy. I tak jest z każdym z Państwa, w mniej lub bardziej uświadomiony sposób. Człowiek żyje w formach. To nie jest film biograficzny, tylko film o roku funkcjonowania jakiegoś faceta. W dużej mierze jest to po prostu film o każdym z nas. To jest po prostu obraz współczesności.

Janusz Kołodziej