Zwyczajowo gdyński festiwal- prezentując najlepsze i najważniejsze premierowe filmy- traktowany jest jako mniej lub bardziej obiecujący prolog rozpoczynającego się sezonu. Tym razem, z powodu nieobecności m. in. „Zielonej granicy” Agnieszki Holland (za sprawą oburzających wypowiedzi prominentnych polityków obozu władzy najgłośniejszego filmu tego roku) oraz kilku innych tytułów, ukończonych już i prezentowanych na innych festiwalach, obraz ten był daleko niepełny.
Wśród 16 obrazów, które zostały zakwalifikowane do Konkursu Głównego 48 FPFF, znalazło się aż 5 filmów historycznych, choć na szczęście nie wszystkie wpisywały się w założenia ministerialnej polityki historycznej.
Zdobywca Złotych Lwów, „Kos” Pawła Maślony w rzeczywistości nie jest filmem biograficznym, choć tytułowy bohater to Tadeusz Kościuszko (na zdjęciu grający go Jacek Braciak). Opowieść o jednym dniu z życia legendarnego generała tuż przed wybuchem Insurekcji Kościuszkowskiej jest pretekstem do gorzkiej diagnozy Polaków i polskości końca XVIII wieku, która staje się także lustrem dla nas współczesnych. Jednak ten brawurowo zrealizowany i znakomicie zagrany film, aż nadto korzysta z poetyki tarantinowskiej, co może być uznane za zaletę ale też i za wadę.
Jan Holoubek w otwierającym tegoroczny przegląd „Doppelgangerze. Sobowtórze” sięga końcowych dekad PRL-u, przedstawiając intrygę szpiegowską opartą na kradzieży tożsamości. Festiwalowe jury słusznie doceniło reżyserię, zdjęcia, scenografię i kostiumy, wątpliwości budzi jednak sama historia opowiedziana w scenariuszu.
Dużo słabsze okazały się pozostałe produkcje historyczne zaprezentowane w Gdyni. Szczególnie żal historii legendarnego rotmistrza, sztandarowej postaci pokolenia „żołnierzy wyklętych”. „Raport Pileckiego” Krzysztofa Łukaszewicza, także za sprawą wieloletniej gehenny realizacyjnej (5-letni okres realizacji, zmiana reżysera filmu) jest dziełem ułomnym, niezwykle brutalnym i niestety nudnym.
Drugi temat mocno zaznaczony na gdyńskim festiwalu to sprawa chłopska, niektórzy mówili nawet o filmowej „chłopomanii”. I tu znów pojawia się „Kos”, obok wątku przygotowań do kościuszkowskiego powstania równolegle snujący opowieść o udręczonym przez zwyrodniałego szlachetkę młodym przedstawicielu gminu Ignacym Sikorze i jemu podobnych, już świadomych konieczności buntu, ale jeszcze bezsilnych chłopach.
Drugą odsłoną tego nurtu są „Chłopi” DK Welchman i Hugh Welchmana, których fabuła oparta na noblowskiej powieści Reymonta urzeka wizualną wirtuozerią i znakomitą muzyką Łukasza Rostkowskiego, z pobrzmiewającymi nutami bałkańskimi. Realizatorzy wyraźnie chcieli zuniwersalizować historię chłopskiej gromady i dramat Jagny, co pozwoliłoby dotrzeć z fabułą do publiczności na całym świecie. Najwidoczniej liczy też na to komisja oscarowa, wskazując właśnie ten film jako polskiego kandydata do nagrody. Nie wszyscy jednak ulegli czarowi tej mozaiki barw i dźwięków, bezskutecznie szukając w nim prawdy o chłopskim losie.
Odkryciem festiwalu stał się debiut Grzegorza Dębowskiego „Tyle co nic”, dzieło pełne, dojrzałe i mądre, w którym nie pobrzmiewa- co zaskakujące, biorąc pod uwagę skłonności polskich twórców do ekranowej publicystyki i przerysowań- żaden fałszywy ton. To bolesny, ale bardzo prawdziwy obraz współczesnej polskiej wsi, który festiwalowe jury wyróżniło aż pięcioma nagrodami: „Złotym Pazurem” za „inne spojrzenie”, za debiut reżyserski, scenariusz, główną rolę męską i drugoplanową kobiecą.
Ważnym akcentem festiwalu okazało się „Imago” Olgi Chajdas (na zdjęciu z producentami), które trafiło do wielu widzów, a także znalazło uznanie w ocenie jury, czego dowodem Srebrne Lwy, nagroda za główną rolę kobiecą oraz muzykę. Określany jako „postpunkowy dramat psychologiczny”, opowiada historię dojrzewania do rodzicielstwa młodej artystki, buntującej się przeciwko szarzyźnie schyłkowego PRL-u.
W generalnie pozbawionym większych kontrowersji i dobrze przyjętym werdykcie niestety zabrakło wspomnienia o nowym obrazie Sławomira Fabickiego. „Lęk” utrzymany w poetyce filmu drogi, a dotykający ważnego i niełatwego dla obu stron kamery tematu eutanazji, przejmujące role stworzyły Magdalena Cielecka i Marta Nieradkiewicz.
Osobne światy zostały zbudowane w dwóch szczególnych filmach. Piotr Dumała zaproponował tym razem szaloną komedię absurdu „Fin del Mundo?”, zaś Dorota Kędzierzawska w „Snach pełnych dymu” złożyła hołd wybitnemu, krakowskiemu aktorowi, Krzysztofowi Globiszowi, który pomimo ograniczeń spowodowanych ciężką chorobą nie przestaje być aktywnym człowiekiem sceny i ekranu. Jak zwykle u Kędzierzawskiej, także tu bardzo ważna jest warstwa wizualna- zjawiskowe, wręcz przeestetyzowane, zdjęcia Arthura Reinharta, sprawiły jednak, że w całości seans „Snów” jest doświadczeniem specyficznym i niełatwym.
Co ostatecznie pozostanie w pamięci gości i uczestników po tegorocznej Gdyni? Na pewno „Kos”, o którego pokłóci się niejeden kinoman. Chciałoby się także, by swoich widzów znalazło „Tyle co nic”, jako wiarygodny i pogłębiony portret wsi, rzadko tak prawdziwie i niepowierzchownie pokazywanej ostatnio w polskim kinie oraz zauważalny brak filmu Agnieszki Holland, którego nie mogła zastąpić znacząca „obecność” autorki w wypowiedziach artystów pojawiających się na scenie podczas gali wieńczącej festiwal.
Jarosław TOMCZYK
Fot.: Anna Bobrowska i Piotr Zagiell