O polskich wątkach nico niżej, wpierw o powrocie do normalności, który licznych gości festiwalu w Clermont- Ferrand musiał pewnie na początku zaskakiwać ale kiedy 4 lutego ogłaszano zwycięzców i padały pierwsze podsumowania, wszyscy zgodnie odetchnęli z ulgą i nadzieją na dobrą, przyszłość.
Po dwuletniej pandemicznej przerwie, jeden z największych i najważniejszych festiwali prezentujący filmy krótkometrażowe wraca do dawnej świetności, rozmachu i co najistotniejsze do wysokiego poziomu, którym zapracował sobie przez 35 lat na obecną rangę i miejsce na festiwalowej mapie świata.
O tym jak bardzo nie tylko filmowcy zatęsknili, by zaprezentować swe nowe filmy widzom, ale tez publiczność, by nie w domu, przed komputerem czy telewizorem ale w prawdziwej sali kinowej, wspólnie i razem poprzeszywać oglądane dzieła, niech świadczy oszałamiająca frekwencja i fakt, że na niektóre bloki konkursowe nie udawało się dostać wszystkim chętnym, choć w Clermont- Ferrand, tuż obok siebie są do dyspozycji festiwalu duże sale liczące łącznie blisko trzy tysiące miejsc!!!
Publiczność więc wróciła i z pewnością nie mogła poczuć się rozczarowana, bo program 35. Edycji (45- lecie obchodził konkurs narodowy) różnorodny, wyrównany i umiejętnie pokazujący, że zarówno dokument, jak i film aktorski, animacja czy eksperyment przeżywają bardzo owocny okres, którego rodzicami są… od dwóch dekad telewizyjne kanały tematyczne a od kilku lat platformy streamingowe. Bo to do ich ramówek i na ich anteny trafiają realizowane dzisiaj krótkie formy filmowe, ich nadawcy też coraz częściej partycypują w kosztach produkcji i zajmują się dystrybucją. Zniknęło więc w sposób naturalny i logiczny zagrożenie, które pojawiło się nad tym gatunkiem kilkanaście lat temu, że poza wybranymi festiwalami, okazjonalnymi prezentacjami czy projekcjami w galeriach artystycznych i klubach filmowych, kontakt „szarego widza” z tego rodzaju twórczością będzie właściwie niemożliwy.
WSZYSTKIE RĘCE NA POKŁAD
W odpowiedzi na społeczne i rynkowe zapotrzebowanie, bo sygnały od widzów, dystrybutorów i nadawców były czytelne i zdecydowane, „fabryki filmowe” ruszyły pełna parą z produkcją. Tym bardziej, że w tzw. międzyczasie technika realizacji i zapisu obrazu przeszła cyfrową ewolucje, dzięki czemu produkcja nawet najbardziej skomplikowanych obrazów znakomicie się skróciła. Bez straty na jakości obrazu i dźwięku za to z nieprawdopodobnymi możliwościami wykorzystania najróżniejszych technik, metod i komplikacji gatunkowych.
414 filmów, które znalazły się na festiwalowych ekranach w drugim co do wielkości mieście Masywu Centralnego, zostało uważnie i starannie wyselekcjonowane z kilku tysięcy zgłoszonych projektów. Obok konkursów, międzynarodowego i krajowego, także konkurs nazwany LAB a grupujący obrazy kombinowane i eksperymentalne, kilka pozakonkursowych bloków tematycznych (Libido, Spojrzenie na Afrykę, kinematografia Tajwanu jako gościa specjalnego), pokazy dla dzieci i młodzieży. Obok duże (33 stoiska), obywające się po raz 38. targi filmowe (nie wiedzieć czemu bez polskiego udziału, jakby PISF czy Krakowski Festiwal Filmowy zlekceważyły albo zapomniały o C-F), forum krótkiego metrażu oraz panele dyskusyjne i mnóstwo spotkań nieformalnych.
Dziewięć dni festiwalu było więc wypełnionych od rana do późnej nocy, ale nawet jeśli ktoś skupił się tylko na konkursie międzynarodowym, do którego zakwalifikowano 78 filmów, to podobnie jak jury miał niejaki problem ze wskazaniem faworytów. Bo do tego miana aspirowało kilkanaście propozycji. Oto niektóre z nich.
Animacja światowa przeżywa zloty okres, czego dowodem wiele świetnych pomysłów, zaskakujących rozwiązań i co ważne, mnóstwo młodych nazwisk w obiegu. Posiadacz jednego z nich Portugalczyk Joao Gonzales odbywa właśnie triumfalny pochód przez festiwalowe ekrany świata, a jego „Ice Merchants” (codziennie rano mieszkający w domu przytwierdzonym do urwiska ojciec i syn skaczą ze spadochronem, by wylądować w odległej wiosce i sprzedawać tam wytwarzany przez siebie lód) to popis wspanialej wyobraźni plastycznej, świetnego montażu i wyczucia rytmu. Zasłużone nagrody m.in. w Cannes, Chicago, Toronto, Genewie i Valladolid plus nominacja do Oscara. A w Clermont- Ferrand długie brawa.
Podobne przyjęcie spotkało, ledwie trwających kwadrans, hiszpańsko- francuskich „Gości” Enrique Buleo. To brawurowo zagrana historia trzech dojrzałych dam, które po owdowieniu postanawiają sprawdzic w praktyce te wszystkie zachwyty, jakie słyszały dotąd, na temat zorganizowanej turystyki. Ruszają w Europę i… Mnóstwo humoru sytuacyjnego, ciekawych obserwacji i „życzliwych” komentarzy. Publiczność festiwalowa nie miała wątpliwości przyznając „Gościom” swa nagrodę zaś jury jednogłośnie rekomendowało film Buleo do Europejskiej Nagrody Filmowej.
Grand Prix przyznano z kolei obrazowi „Will My Parents Come to see Me”, zrealizowanemu we współpracy z filmowcami austriackimi i niemieckimi, przez Somalijczyka Mo Harawe. Państwo we wschodnim rogu Afryki słynie z surowego i restrykcyjnego prawa, a jak jest wykonywane obserwujemy na przykładzie młodego przestępcy, skazanego na karę śmierci. Procedurę nadzoruje doświadczona policjantka, która nie jest w stanie albo nie chce wykrzesać z siebie jakiegokolwiek ludzkiego odruchu. Film właściwie bez słów i prawie w ciszy aż do finałowej sceny, kiedy beznamiętną relację wypełnia głośna rockowa muzyka.
Co nietrudno zauważyć, a co cieszy, to fakt, że dokument znowu wraca, do uważnej obserwacji ludzi i zjawisk w tej kategorii do relacji między najbliższymi. Dziadek nastoletniego Ciana, stary hodowca owiec z lezącej u wybrzeży Irlandii wyspy Achill, wprowadza chłopca w zajęcie, które wypełni mu życie. Tak, jak wielu wcześniejszym przodkom. Clan marzy o karierze piłkarskiej ale z czasem zaczyna doceniać sens codziennego wysiłku na farmie ale na pytanie czy chodzi o to, by mieć z tego pieniądze, słyszy od antenata: chodzi o to, by smakowało ci codziennie śniadanie! „Ramboy” pary szwajcarskich filmowców, Matthiasa Joulauda i Luciena Roux to kino prawdziwe i mądre.
I jeszcze kanadyjski „Invincible” Vincenta Rene- Lortie, zakończony napisem, że bohater 14- letni Marc- Antoine zmarł śmiercią samobójczą. A film jest rekonstrukcją ostatnich 48 godzin życia młodego chłopaka, z którym świat nie potrafił się porozumieć, ani ten rodzinny ani ten szkolny czy towarzyski. Jego droga do wymarzonej wolności zakończyła się w samochodzie utopionym w jeziorze…
DIABEL I INNI CZYLI POLSKIE SUKCESY
Najpierw o szkolnym filmie studenta łódzkiej Filmówki, Jana Bujnowskiego, który został dobrze choć może nie żywiołowo przyjęty ale w oczach jury znalazł uznanie wyrażone jego Specjalnym Wyróżnieniem. Już sama kwalifikacja do konkursu głównego tak poważniej imprezy jest sukcesem a teraz nagroda, które znaczenia nie sposób przecenić. „Diabeł”- fikcyjna opowieść o przebierańcu, wykorzystującym zabobonny strach przed duchami u mieszkańców polskich wsi i miasteczek, pokazywany był na kilku innych festiwalach, a z Clermont- Ferrand wyjeżdża z poważną nagroda. Pozostaje tylko czekać na „dorosły” debiut zdolnego, młodego filmowca.
W konkursie głównym pokazywano także polsko- portugalską animację „Slow Light” przez Przemysława Adamskiego i Katarzyny Kijek oraz przypomniano wielokrotnie wyróżniony film „We Have One Heart” Katarzyny Warzechy i polsko- francuskiego „Kraba” Piotra Chmielewskiego.
W konkursie LABO prezentującym filmowe eksperymenty świetnie zaprezentował się polsko- niemiecko- irański „Majmouan” Mohammadreza Farzada, zrealizowany w działającym przez szkole filmowej w Łodzi, Pracowni Eseju Filmowego. To przewrotna próba opowieści na stare jak świat pytanie: czy wszystko da się lub można policzyć?
35 edycja Festiwalu Krótkich Filmów w Clermont- Ferrand musiała krzepić ale tez budzić pewną zazdrość, że krakowskiemu festiwalowi nie udało się, może kiedyś przez zmianę formuły i dzisiejsze nadbogactwo programu oraz zawirowania finansowe, utrzymać czołowej pozycji na festiwalowym rankingu. A przecież, co warto i należy przypomnieć, grupa zakochanych w krótkim metrażu studentów uniwersytetu w Clermont- Ferrand brała 35 lat temu właśnie Karków jako wzorzec do organizacji wielkiego, międzynarodowego festiwalu…
JANUSZ KOŁODZIEJ