Mówi się, że ona jest, jak gastronomia nad Wisłą. Szalona, chaotyczna, średnio profesjonalna a przede wszystkim NIEPRZEWIDYWALNA. Możesz zjeść prawdziwy tatar bez skrętu kiszek, flaki bez płukania żołądka a bigos bez słabnącego z zatrucia wzroku. Możesz, ale musisz mieć sporo szczęścia, bo w polskich miastach i miasteczkach grasują głównie gastronomicy, którym się tylko wydawało, że potrafią prowadzić ten trudny biznes bo o kucharzeniu nie mieli i nie chcieli mieć pojęcia. I wielu zresztą nie ma pojęcia do dzisiaj.
W takim krajobrazie ląduje kobieta demon, która postanawia ucywilizować kulinarne obyczaje w środku Europy ale nie robi tego wcale ze szczególnej miłości do rodaków i ich menu ale w ramach zaadoptowanego na polski grunt międzynarodowego formatu telewizyjnego. A tenże przewiduje eskalację emocji i zachowań przed kamerą. Od grzecznych pouczeń i lekcji poprawnego gotowania do ataków furii, rzucania sprzętem kuchennym a czasem i personelem. Zawsze jednak w zgodzie ze schematem: było niesmacznie i niefachowo a na zapleczu brudno i syf więc najpierw ekspedycja karna prowadzącej a potem jej magiczna różdżka, po dotknięciu której natychmiast jest smacznie i zdrowo (ale tylko wtedy, kiedy używa się przypraw głównego reklamodawcy programu), czysto i miło. Oczywiście, prawie wszystko za pieniądze poddawanych pacyfikacji właścicieli lokalu i po wielu próbach kamerowych.
Można i tak, telewizyjna widownia zniesie wszystko a prowadzącą ubóstwia, bo Magda G. jest jej idealnym lustrem. Tyle, ze niewiele z tych coraz bardziej zwariowanych, pełnych krzyku, przekleństw i zaklęć, manifestacji wynika poza… rosnąca liczba otwieranych przez kolejne pokolenia amatorów knajp i knajpeczek, którzy marzą tylko o jednym. O wizycie tej nakręconej pani z telewizji.
WD-40