HALABARDY ŚWIĘTUJĄ

Jest taki kraj, w którym  telewizja publiczna sama siebie ocenia. Raz w roku urządza ogólnopolski spęd w wybranym ośrodku lokalnym i funduje sobie trzydniowe igrzyska ku własnej uciesze. Dla jasności to inicjatywa nie ?nowej zmiany? ale pochodząca z początków Nowej Polski, kiedy dzisiejsze gwiazdy TVP  rozpoczęły dopiero mozolną naukę pisania i czytania. Niektóre zresztą kontynuują ją do dzisiaj bo to albo lekcja za trudna, albo uczeń?

Braki w edukacji nie przeszkodziły im w zrobieniu błyskotliwych karier w obecnej firmie na Woronicza, kiedy na (nie)zasłużony odpoczynek dobrowolnie lub pod przymusem udały się chordy starych, telewizyjnych wyjadaczy. Dziennikarzy, reporterów, wydawców i ich szefów.  Tych ostatnich zastąpili, cierpiący w większości na widoczną nadwagę  sekretarze ds. propagandy, a  tych pierwszych dotychczasowi ?mistrzowie siódmego planu?, czyli halabardziści. Cztery lata temu nadejszła ich godzina i ona wciąż trwa, choć wciąż czują na plecach oddech młodej kadry ze słynnej toruńskiej szkoły, założonej przez wybitnego językoznawcę, etyka i propagatora zdrowego odżywiania się..

Halabardy nie tylko grasują na antenach publicznego przekaziora ale też raz w roku mają swoje święto. W tym wypadło w Poznaniu, na nieszczęście dla uczestników odbywającego się w tym samym terminie, a mającego europejską rangę MF Filmów Młodego Widza Ale Kino! Nieszczęście wspomniane, zmaterializowało się już pierwszego wieczora imprezy (mowa o spędzie pod kryptonimem PIK 26), kiedy gości hotelowych witał discopolowy łomot, przy którym bawił się do późna ?dziennikarski? telewizyjny teren.

Cudzysłów uzasadniony, bo wystarczyło obejrzeć na lokalnym, poznańskim kanale galę kończąca ów smutny show, by przekonać się w czyje ręce trafiają liczone w dziesiątki (jeśli się sami nie nagrodzimy, to nikt nas nie nagrodzi) nagrody i wyróżnienia. Nikt z laureatów nie zapomniał podziękować swych szefom i oczywiście Prezesowi, który w trakcie ceremonii poprawiał  zapewne swe przemówienie do narodu na koniec roku, bo ledwo go było widać zza okularów i sterty papierzysk. Swoje brawa dostawał jednak co chwila, głównie od członków wieloosobowego jury, które ochoczo klepnęło jego typy i cieszyło się razem z wygranymi, którym wcześniej samo zlecało albo akceptowało i kierowało do emisji nagrodzone programy. Taki łańcuszek telewizyjnego szczęścia!

Gumożuj telewizyjny