27. EnergaCAMERIMAGE, TORUŃ: Rozdział czwarty, i…

? może ostatni w historii geogra?cznych wędrówek (Toruń, Łódź, Bydgoszcz i ponownie Toruń) najważniejszego międzynarodowego festiwalu ?lmowego odbywającego się nad Wisłą.

Z całym szacunkiem dla wysiłków i osiągnięć imprez ?rmowanych przez Stefana Laudyna (Warszawski Festiwal Filmowy), Krzysztofa Gierata (KFF) i Romana Gutka (Nowe Horyzonty we Wrocławiu) to projekt Marka Żydowicza, czyli Camerimage ma rangę najwyższą i corocznie gości najwyższej klasy reprezentantów zawodów ?lmowych. Przede wszystkim autorów zdjęć, ale także reżyserów ? fabularzystów, dokumentalistów i animatorów, scenografów i kostiumologów, montażystów, realizatorów dźwięku, kompozytorów, a w końcu aktorów. Niewiele jest imprez na świecie, które w ciągu ośmiu dni dają możliwość bezpośredniego kontaktu z klasykami gatunku, największymi autorytetami zawodowymi i fachowcami, których wkład dla historii światowego kina trudno przecenić. Tak było w poprzednich lokalizacjach Camerimage, tak było także podczas 27. edycji festiwalu, który po blisko dwudziestu latach powrócił do macierzystej siedziby. Czy z szansami na dłuższe, a może nawet stałe osiedlenie, przekonamy się w ciągu najbliższych dwóch, trzech lat, kiedy powinna ruszyć budowa centrum sztuki ? lmowej obok słynnych toruńskich Jordanek?

BYŁO, NIE MINĘŁO? To zadziwiające, jak wciąż wraca na ekrany przeszłość, jak odradza się historia, wraca ?lmowa pamięć o wydarzeniach sprzed kilkudziesięciu lat. I nie tylko dlatego, że dorasta kolejne pokolenie, które chce poznać świat swych antenatów, ale również dzięki temu, że w społecznym obiegu pojawiają się nieznane dotąd materiały archiwalne. Współczesna technika pozwala ocalić od zapomnienia zniszczone taśmy i  zdjęcia, przywrócić im dawny wyraz, a czasem nawet blask. W polsko-niemieckim ?lmie “Marek Edelman… i była miłość w getcie” Jolanty Dylewskiej są takie kadry. Niezwykle poruszające i wstrząsające obrazy z warszawskiego getta. Zarejestrowano na nich agonię narodu, zamkniętego za murem, zapisano twarze umierających i umarłych. Autorka prosząc przed dziesięcioma laty żyjącego jeszcze ostatniego dowódcę powstania w getcie i powstańca warszawskiego, a po wojnie kardiologa i działacza opozycyjnego, o  opowieść o   zapamiętanych z tamtego czasu dziewczynach i kobietach, zastosowała także stosowany ostatnio często zabieg formalny. Do zapisu wywiadu z dr. Edelmanem i archiwaliów dodała fragmenty inscenizowane, jeśli tylko było to możliwe, w naturalnych, starych wnętrzach i plenerach oraz ?lmowe plakaty, nagrane współcześnie na ulicach dawnego warszawskiego getta. Powstał jedyny w swoim rodzaju collage, wspaniały wizualnie i wstrząsający przekazem. Od pierwszego pokazu w Toruniu uchodził za faworyta i zasłużenie zdobył Złotą Żabę za najlepszy dokument fabularyzowany. Można bez obawy o popełnienie błędu wróżyć, że będzie to pierwsze z wielu wyróżnień, jaki otrzyma jeszcze ten wybitny ? lm Jolanty Dylewskiej. Do przeszłości, ale nie tak odległej, odwoływał się także obraz Andreasa Hoessli “Nagi król ? 18 fragmentów o rewolucji” (prod. Szwajcaria, Polska, Niemcy), łączący poprzez osobę głównego bohatera, rewolucyjne wystąpienia w Iranie w 1979 i polski karnawał Solidarności rozpoczęty rok później. Irański stypendysta spotykał się w  Warszawie przed czterdziestoma laty z Ryszardem Kapuścińskim, który często wtedy podróżował do Iranu, by relacjonować obalenie szacha i narodziny państwa wyznaniowego w Teheranie. Analogie między wydarzeniami były naturalne, choć nie oczywiste, bo inne podłoże miał bunt w obu krajach i inny ?nał.

NA RATUNEK

To chyba nie przypadek, że w wielu krajach, różniących się położeniem, klimatem, ustrojem politycznym i poziomem życia, mają miejsce te same procesy i kumulują się te same lub bardzo podobne problemy. Państwa stają się niewydolne, przytłoczone biurokracją, niedostatkiem środków przeznaczonych na działania publiczne i złą organizacją służb ogólnodostępnych. To, co pokazywał z  bliska meksykański ?lm “Midnight Family” Luke`a Lorentzena ma miejsce w wielu innych wielkich metropoliach, przede wszystkim w Azji i Afryce, ale też z pewnością w Moskwie czy Buenos Aires. Na sprawnie działającą, szybką i skuteczną pomoc ratunkową stać tylko najbogatszych, inni wspomagają się półśrodkami, korzystają z ?rm i organizacji prywatnych. Rodzina Ochoa próbuje zarabiać na życie swym ambulansem, który co wieczór wyjeżdża na ulice Meksyku, łapiąc zlecenia i konkurując z innymi prywatnymi ?rmami rodzinnymi. Nie jest to działalność bardzo dochodowa, często na granicy opłacalności, ale bohaterowie opowieści, którym kamera towarzyszy przez wiele dni i nocy, mają poza wszystkim poczucie wagi i znaczenia swego działania. W  irlandzko-angielskim obrazie “Hydebank” Rossa MaCleana skazany na wieloletni wyrok Ryan ratuje tylko siebie. W otoczeniu recydywistów, w codzienności pełnej przemocy, narkotyków i licznych samobójstw, nie sposób się resocjalizować, ale młody skazaniec przyjął propozycję dyrekcji zakładu i opiekuje się stadem owiec. Robi to fachowo i z wielką troską o  zwierzęta, po wyjściu na wolność chciałby zostać pasterzem. Czy jednak wytrwa? Przypadek także indywidualny, ale tylko z pozoru spektakularny, bo dotyczy celebryty z najwyższej półki. Gitarzysta The Rolling Stone, Ronnie Wood, opowiada historię swego siedemdziesięciodwuletniego życia od wyznania, że nie pali i nie pije alkoholu od kilku lat i jest bardzo z tego dumny. Wielokrotnie próbował wyjść z tego drugiego nałogu, ale udało się dopiero z pomocą przyjaciela ? też niepijącego alkoholika, ale i malarza. Wood odkrył w  sobie nieznane pokłady niewątpliwego talentu plastycznego, czym tylko przez chwilę było zaskoczone otoczenie, ale nie sam zainteresowany, świadom tego, że los obdarzył go całą paletą talentów. O głównie muzycznej podróży przez życie opowiadają w ?lmie Mike`a Figgisa “Somebody Up There Likes Me” przyjaciele gitarzysty, wciąż wielkie gwiazdy światowej estrady, nieco ?zazdrosne?, że zawsze pogodny Ronnie ma w ?nale barwnego żywota wspaniałą rodzinę i dwójkę małych córeczek.

LUDZIE, LUDZIE?

Dokument od zawsze żywił się ludzkimi losami, a ?lmowe portrety zawsze dawały szansę na nowe doświadczenia i odczucia. Toruński festiwal nie stanowił tu wyjątku. W obu konkursach i w zestawie seansów dodatkowych znalazły się liczne dowody na to, że każdy, nawet ten wiodący z pozoru nieważny byt człowiek, może, ba, na pewno jest interesujący. Wpierw o wybitnym operatorze, wszak byliśmy na festiwalu, który ocenia i hołubi autorów zdjęć ?lmowych ponad wszystko. Witold Sobociński, człowiek-legenda nie tylko polskiego kina, zmarł w  kilka dni po zakończeniu ubiegłorocznej edycji Camerimage, którego to festiwalu był stałym i wiernym uczestnikiem. Wcześniej, jego studentowi z łódzkiej Filmówki Tomaszowi Garncarkowi udało się sportretować swego mistrza i  nauczyciela. “Ostatni swing” to pochwała wielkiego talentu, niebanalnej osobowości i dominanta cechy, na którą zwracali wszyscy koledzy mistrza z ?lmowego planu ? nieustannego dążenia do doskonałości. I chyba świetnych genów, bo klan Sobocińskich to ponadnormatywne nagromadzenie prawdziwych talentów i nierzadko też osobowości. Albo belgijsko-chiński “Strażnik” Lou Du Pontavice przynoszący wnikliwą obserwację fragmentu życia ojca i syna. Ten pierwszy jest ochroniarzem w szkole muzycznej, gdzie terminuje jego czternastoletni potomek. Guangdong pilnuje nie tylko szkoły, ale przede wszystkim syna, bo marzy, by ten kiedyś studiował za granicą. Pada tu wiele słów, ale kiedy zdejmie się z nich gazetowy nalot, wyłoni się portret wrażliwego, kochającego człowieka.

“Kamali” to dziewczynka z  malej rybackiej wioski gdzieś w Indiach, ale też tytuł ?lmu Sasha Rainbowa, który bardzo podobał się widowni, a jeszcze bardziej festiwalowemu jury, które nagrodziło autora Złotą Żabą za najlepszy krótkometrażowy ?lm dokumentalny. “Kamali” ma zniewalający uśmiech i świetnie jeździ na deskorolce, kiedy jednak po raz pierwszy w życiu rozstaje się matką, musi ujawnić nieznane wcześniej cechy i umiejętności. I  jeszcze, piękny wizualnie i wzruszający “Far Away”, ?lm zrealizowany w Kirgistanie przez miejscowego autora Begima Zholdubaia Kyzy, który zabrał widzów do zagubionego pośród gór siedliska, zajmowanego przez parę starych pasterzy. To, że obserwujemy wciąż kochających się ludzi, zauważamy już w pierwszej scenie. To, że ponad wszystko Ydrys i jego żona kochają swoje wnuki, widzimy chwilę później, trochę zaskoczeni, bo wydaje nam się, że surowy klimat, obyczaje i mentalność wykluczają taką spontaniczność i naturalność.

Przeprowadzka do Torunia zmieniła wiele, głównie w otoczeniu samego festiwalu, ale jedno pozostało bez zmian. Bardzo staranna i dobra selekcja, która w zalewie zgłoszeń i ofert decyduje o poziomie i jakości festiwalu.

JANUSZ KOŁODZIEJ