Wicherek

Tablica na drewnianym stelażu z mapą Europy. Na niej oznaczone wielkimi literami W i N wyże oraz niże z izotermami i izobarami. I zamaszyste wektory zapowiadanych zmian. Wszystko wyrysowane kredą. Niemożliwe? A jednak? Tak w latach pięćdziesiątych wyglądały pierwotne możliwości prezentowania prognozy pogody w Telewizji Polskiej. Gdyby nie On, jeden z najpopularniejszych wówczas ludzi w Polsce…

Rzecz nazywała się Pogoda na jutro, trwała na antenie ledwie parę minut i przyciągała do okienka tysiące, a wkrótce miliony telewidzów. W ramówce, co ważne, wypadała zawsze po głównym wydaniu wiadomości. Kończył się spust surówki, żniwa bez sznurka do snopowiązałek i migawki z obrad entego zjazdu, a zaczynała normalność, czyli pogodowe realia za oknem. Od jesieni 1957 zapowiadanie pogody stało się na małym ekranie jednym z rytuałów PRL. Mizerię panujących w ciasnym studiu nieopisanie fatalnych warunków do pracy musiał codziennie unosić na swoich barkach i przezwyciężać siłą charakteru Atlas Barometru, Król Wichrów i Bohater Naszych Nadziei na Lepsze Jutro. Nazywał się Czesław Nowicki, ale telewidzom znany był jako Wicherek. Zaczynając pracę na Placu Powstańców, nie miał jeszcze trzydziestki. Rodowity Wilnianin (rocznik 1928), maturę zdawał już w Białej Podlaskiej. Początkowo był dziennikarzem prasowym. Obdarzony swobodą elokwencji, wygrał ogólnopolski konkurs na prezentera pogody i to gruntownie zmieniło jego życie, czyniąc osobą powszechnie rozpoznawalną. Jako telewizyjny zapowiadacz pogody nie czerpał z  żadnych wzorów. Wystarczała tablica i wskaźnik, którym posługiwał się niczym różdżką czarodzieja, wymachując i zarządzając pogodę na jutro. Wiedziony intuicją wiedział, że krótki czas na antenie trzeba wypełnić bez reszty sobą. I tak też było. Mimo sztywnego uniformu, obowiązkowego w tamtych czasach garnituru, z obowiązkową białą koszulą i takimż krawatem, Wicherek (ta oksymoroniczna ksywka idealnie do niego pasowała) wnosił z sobą coś domowego i dzięki tej familiarności szybko stał się mile widzianym gościem w naszych domach. Niewielkiego wzrostu, zażywny, o sympatycznym obliczu budził zaufanie niczym sąsiad z przeciwka. Im mniej mówił o izobarach, tym większą ludzie obdarzali go sympatią. Rychło przerodziła się ona w istną manię paczek przesyłanych osobiście dla Wicherka na adres Telewizji. Czegóż tam nie było! Gigantyczne borowiki z Borów Tucholskich, soczyste bergamoty, pomidory i ogórki z ogródków działkowych. Wszystko to Czesław Nowicki z należnym szacunkiem (nasz widz, nasz pan) i niejakim namaszczeniem demonstrował do kamery, wychodząc ze słusznego założenia, że codzienna poczta od fanów dobrze służy firmie i programowi.

Pan od pogody może się codziennie mylić i nazajutrz przepraszać. W materii tak złożonej i kapryśnej jak aura jego szamańskie zdolności są nieustannie wystawiane na próbę. Ale nieuniknione wpadki w przepowiadaniu ? wyjąwszy trąby powietrzne, śnieżne nawałnice na drogach, nagłe oblodzenia i długotrwałe susze ? nie mają większego znaczenia. W końcu to, co prognozuje, pochodzi nie od niego, lecz z pracowicie przygotowywanych analiz, które opracowują dla niego pracownicy instytutu meteorologicznego. Prezentując wszystko to na antenie, nie bierze osobistej odpowiedzialności za zmienny klimat, w jakim żyjemy. Jako przepowiadacz, powinien jednak spełniać jeden podstawowy warunek. Musi być osobowością zdolną przekonać do siebie publiczność, zjednać ją sobie, umieć przyciągnąć codziennie do telewizorów ? i Wicherek kimś takim był. Nic dziwnego, że kilkakrotnie zagrał samego siebie w filmach fabularnych (Wielka, większa, największa, Kłopotliwy gość, Nie lubię poniedziałku) i serialach telewizyjnych (Wojna domowa, Dom). Zjeździł też wzdłuż i wszerz cała Polskę, zapraszany na spotkania w domach kultury, gdzie chętnie słuchano jego barwnych opowieści i anegdot z telewizyjnej kuchni. A potem nagle przyszło szeroko komentowane zwolnienie z pracy.

Wieść gminna niesie, że chodziło ponoć o nieszczęsne wiatry ze wschodu, którego niczego dobrego nie wróżą, w innej wersji o zapowiedź zimnych wschodnich wiatrów przed pierwszomajowym pochodem, gdy obligatoryjnie powinna panować pogodna aura. I tak niewinne przepowiadanie pogody zamieniło się pewnego dnia w ponure fatum, a gromowładny jowialny Zeus zwany Wicherkiem przeszedł do legendy.

MAREK HENDRYKOWSKI