Apollo z Bellac i inne figury

Był postacią barwną i nietuzinkową, zwłaszcza na tle nijakiego pejzażu lat 60. i 70. Aktor, reżyser, inscenizator telewizyjnych widowisk, dyrektor warszawskich teatrów (Powszechnego, Narodowego i Nowego), świadomie ? w licznych wywiadach, których chętnie udzielał ? kształtował swój wizerunek artysty odstającego od ogólnej szarości.

JAKI BYŁ?

Adam Hanuszkiewicz (1924-2011)… Mówiono o nim ? Apollo z Bellac od jednej z jego wczesnych (1961) inscenizacji telewizyjnych. Czy przypominał czarującego bohatera sztuki Jeana Giraudoux ujawniającego nieśmiałej dziewczynie tajemnicę powodzenia? W reżyserowanym przez siebie spektaklu zagrał (obok Kaliny Jędrusik i Jacka Woszczerowicza) tytułową rolę z brawurą i wdziękiem. Uroku osobistego nigdy mu nie brakowało. Gdy wolnym krokiem przemierzał gwarny warszawski Nowy Świat, podążając z Placu Powstańców (ówczesna siedziba telewizji) lub z Teatru Narodowego do swego domu w Alejach Jerozolimskich, nie sposób było go przeoczyć. Przystojny pan, ubrany z niedbałą, acz staranie przemyślaną elegancją, zawsze z plikiem scenariuszy pod pachą, jawił się przechodniom jako przedstawiciel bohemy artystycznej w modelowym wręcz wydaniu. Styl, elegancja, osobowość. A jaki był naprawdę? Wbrew pozorom narcyzmu był człowiekiem doskonale zorganizowanym, trzymającym w rygorach obowiązku zarówno siebie, jak i zespoły, z którymi pracował. Solidny, punktualny, precyzyjnie definiował cele, do których zmierzał zarówno jako reżyser, jak i dyrektor teatru. Nie lubił zginać karku przed nikim, zwłaszcza przed władzą, której zapędy do ingerowania w działalność artystyczną z satysfakcją torpedował. Do historii przeszła anegdota, gdy wezwany wraz z innymi dyrektorami do Komitetu Warszawskiego PZPR, relacjonował plany repertuarowe Narodowego. Chyba nie znalazły uznania u towarzyszki A., która sugerowała zmiany. Pan Adam był niewzruszony, co zostało podsumowane przez zdenerwowaną panią zza biurka: No cóż, niektórym opłaca się nie należeć do partii, na co Hanuszkiewicz z miłym uśmiechem: Tak jak niektórym opłaca się należeć.

NA TELEWIZYJNYM AFISZU

Zaczynał jako aktor w teatrze im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Potem krótko pracował w Jeleniej Górze, Krakowie, a od 1949 roku w Warszawie z pięcioletnią przerwą na Poznań. Był w zasadzie samoukiem. Aktorski egzamin eksternistyczny zdał w 1946 roku. Otrzymał dyplom z wyróżnieniem. Jego powołaniem było jednak reżyserowanie, czym zajmował się systematycznie od 1951 roku. Był jednym z twórców Teatru Telewizji i jego pierwszym reżyserem naczelnym. Swoją długoletnią współpracę z telewizją rozpoczął w 1955 roku inscenizacją sztuki Złoty lis Jerzego Andrzejewskiego. Rok później wystąpił z inscenizacją Much Sartre’a, ponad dwugodzinnego spektaklu, który stał się wielkim sukcesem szklanego ekranu i pierwszym wielkim sukcesem reżysera. Na ten sukces zapracował fakt zrozumienia prawideł sceny telewizyjnej i wypunktowanie tych elementów, które telewizja może przekazać najlepiej. Były to zbliżenia kamerowe, najazdy i panoramy, odczytywanie tragicznego patosu z twarzy aktorów, umowne potraktowanie ruchu scenicznego, umiejętność pokazania tłumu za pomocą kilku postaci. Na owe czasy robota mistrzowska. I nowatorska.

Hanuszkiewicz-reżyser odcisnął mocne piętno na obliczu sceny telewizyjnej. Jego wieloletnia twórczość charakteryzowała się ustawicznym poszukiwaniem artystycznego wyrazu dla największych zjawisk dramatu światowego. W obrębie jego zainteresowania znaleźli się na przykład: Słowacki z tak trudnym dziełem, jak Samuel Zborowski, Mickiewicz z Dziadami i fragmentami Pana Tadeusza, Wyspiański z Weselem czy Iwaszkiewicz z Matką Joanną od Aniołów. A także Sofokles, Molier, Szekspir, Ibsen, Dostojewski… Realizował też z wielkim powodzeniem kameralne widowiska typu Korespondencja Chopina, Norwid czy Obrachunki Boyowskie. Lista spektakli w jego dorobku obejmuje wiele pozycji dawnej klasyki, a więc takich, które twórca ten, szczególnie wrażliwy na możliwości i ograniczenia telewizji, uważał za nietelewizyjne w swej strukturze, a to zarówno dla patosu języka np. barokowego czy romantycznego, jak i koturnowości sytuacji czy panoramicznej widowiskowości. Eksperymentował. Wychodził z założenia, że szklany ekran może przekazać najwyżej wariację inscenizacyjną na temat wielkiego dzieła, odbiegającą od tradycyjnych środków teatralnych. Resztę ma dopowiedzieć sobie widz. Zarzucano mu snobizm i pięknoduchostwo. Pisano, że adresuje swoje prace do widowni wyrobionej artystycznie. Zapewne tak było, ale inni twórcy w tym czasie dawali co tydzień masowej widowni teatr popularny.

EKSPERYMENTY Z POEZJĄ

Szukał ekwiwalentu wizualnego dla tekstów nieprzekładalnych na język obrazu i znajdował zadziwiające rozwiązania. Np. zjawy z Wesela ukazał jako twory wyobraźni gości weselnych w drodze przenikania, czyli nakładania obrazu z drugiej kamery. W Nie ma Albertyny Prousta wykorzystał do maksimum telewizyjne możliwości przekazu monologu wewnętrznego – oparcia gry wyobrażeń o technikę żywych obrazów ? o obraz niewystępującej realnie Albertyny. Liczne eksperymenty skłoniły wszechstronnego inscenizatora do powołania ?Studia 63?, poszukującego nowych form przekazu nie tylko dla współczesnego dramatu, lecz także dzieł poezji i prozy. Stało się ?Studio 63? również teatrem debiutów telewizyjnych, gdzie teksty Ernesta Brylla, Stanisława Grochowiaka, Janusza Krasińskiego, Włodzimierza Odojewskiego prezentowane były obok sonetów Szekspira czy utworów Aragona, Joyce’a, Norwida. Cierpliwie poszukiwał ekwiwalentu wizualnego nie tylko dla poezji współczesnej, lecz także dla poezji dawnych wieków. Wierzył w jej żywotność, doceniał jej piękno. Planował poświęcenie całego sezonu nowej sceny telewizyjnej popularyzowaniu poezji baroku, oświecenia, romantyzmu, Młodej Polski i międzywojnia.

OSTATNIE LATA

Dla jednych był mistrzem, wizjonerem teatru, dla innych obrazoburczym szarlatanem. Przygotował ponad trzysta spektakli, w tym połowę telewizyjnych. Wiele pisano o jego inscenizacji Balladyny w Teatrze Narodowym, gdy kazał Goplanie ujeżdżać motocykl Honda i o dziwnym Kordianie. Tu z kolei aktor wygłaszał słynny monolog Kordiana na drabinie jako na szczycie Mont Blanc. W Miesiącu na wsi po scenie biegały psy. Był pierwszym postmodernistą w polskim teatrze ? kreował na scenie rzeczy, które wyprzedzały swój czas. Do Narodowego chodziły tłumy. Bywało, że ludzie nabywali bilety od ?koników?. Miał opinię amanta i podrywacza. Czterokrotnie żonaty, w tym trzy razy z aktorkami, mówił o swoich żonach ?boskie diablice?, ale zaraz dodawał elegancko: Miałem szczęście do kobiet mądrych, ciekawych, z osobowością. To im najwięcej zawdzięczam. Pod koniec życia wycofał się ze wszystkiego. Przestał udzielać wywiadów, nie pojawiał się w telewizji. Nagrodę Warszawskiego Feliksa 2008 za osiągnięcia teatralne odebrała żona. Przeżywał utratę Teatru Nowego po piętnastu latach dyrektorowania. Czuł się zapomniany, odrzucony, choć miał wiele pomysłów. Ze swoją energią i nieustannie żywym podejściem do literatury mógł jeszcze wiele nam dać.

BARBARA KAŹMIERCZAK