Słyszę, że  Wodzirej znowu zyskał na aktualności

Rozmowa z Feliksem Falkiem

FELIKS FALK ? MALARZ I GRAFIK PO WARSZAWSKIEJ AKADEMII SZTUK PIĘKNYCH (DYPLOM 1966); REŻYSER FILMOWY (PO ŁÓDZKIEJ PWSFTVIT, DYPLOM 1974) I TEATRALNY. POZA TYM AUTOR SCENARIUSZY, TEKSTÓW SCENICZNYCH I SŁUCHOWISK. URODZIŁ SIĘ W 1941 ROKU W STANISŁAWOWIE (DZISIEJSZA UKRAINA). DO KINA MORALNEGO NIEPOKOJU WSZEDŁ ZA SPRAWĄ WODZIREJA (1978). NA FESTIWALU W GDYNI ODBIERAŁ NAGRODY W: 1979 ROKU ZA SCENARIUSZ SZANSY; 1984 ? NAGRODĘ POLSKIEGO ARCHIWUM JAZZU ZA BYŁ JAZZ; 1985 ? ZA SCENARIUSZ FILMU BARYTON; 1986 ? REŻYSERIĘ BOHATERA ROKU; 1993 ? REŻYSERIĘ SAMOWOLKI; 2005 ? ZŁOTE LWY ZA KOMORNIKA I 2010 ? ZA REŻYSERIĘ I SCENARIUSZ JOANNY.

? Podoba się panu dzisiejsze polskie kino? Jako jurorowi z Koszalina, członkowi zarządu Koła Scenarzystów przy SFP, wykładowcy, widzowi?
? Nie lubię za bardzo przesadzać z chwaleniem naszych filmów. To zajęcie dla urzędników PISF- u. Czuć w tym bardziej promocje samych siebie. Filmy powinny bronić się same i bronią się, gdy są ciekawe artystycznie albo komercyjnie atrakcyjne. Nie trzeba im stawiać dodatkowego pomnika, naciągając przy tym osiągnięcia. Od strony festiwali patrząc, sytuacja wcale nie jest najlepsza.

? Nagrody mniej dziś znaczą?
? Liczba miejsc, gdzie ocenia się filmy, stale rośnie. Wystarczy popatrzeć, ile festiwali jest w samej Polsce. A na świecie… Wyróżnienia tracą rangę. Oczywiście zdarza się, że przy tylu możliwościach polski tytuł ? czy to pełnometrażowy czy krótki; fabularny czy dokumentalny… zostanie doceniony, czasem nawet dostanie główną statuetkę, ale prawdziwy sukces jest wtedy, gdy film dobrze się sprzedaje za granicą do kin. Tymczasem od lat, może z wyjątkiem krajów dawnego obozu socjalistycznego, zakup naszych tytułów jest znikomy. Poza spektakularnymi wyjątkami, takimi jak Ida, nie mamy polskich filmów na zachodnich ekranach czy w Ameryce.

? Pozostaje telewizja?
? Tu też nie jest lepiej. Dawniej polskie produkcje były bardzo kupowane, szczególnie do Niemiec. Dobrze tam płacili. Teraz nawet stamtąd nie ma wielu ofert.

? Dlaczego?
? TVP bywała koproducentem albo wręcz samodzielnym producentem większości realizowanych w Polsce filmów. Zależało jej na sprzedaniu ich na jak największą ilość zagranicznych anten. Teraz obserwujemy rosnący bałagan spowodowany m.in. nieustannymi rotacjami odpowiedzialnych za projekty osób. Przychodzą nowi, mniej zorientowani, bez wachlarza kontaktów, nie mający pojęcia, z kim i kiedy najlepiej prowadzić rozmowy. To nie ułatwia negocjacji. Może lepiej sprzedawane są seriale, ale filmy fabularne, słabo.

? Mały ekran to dobre miejsce dla filmu?
? Zdecydowanie, chociaż zdaję sobie sprawę, że ludzie oglądają teraz bardzo dużo w Internecie i w większości za to nie płacą. Jest sporo moich filmów na You Tube. Nawet zaskoczony byłem, że mają tylu widzów.

? Które najwięcej?
? Chyba Wodzirej. Ma ponad 100 tys. wyświetleń. Komornik przekroczył 50 tys. a Był jazz 15 tys. Nie wiem, jak to jest rozliczane. Ja w każdym razie nic z tego do tej pory nie mam. Ale wracając do polskich filmów za granicą. Problemem jest język. Żeby widzowie chcieli je tam oglądać, muszą mieć angielską wersję. Ludzie na zachodzie nie chcą napisów, nie każdemu też podoba się dubbing (dla producenta jest to dodatkowe finansowe obciążenie), ale to jedyne rozwiązanie, jeśli chcemy konkurować z masą innych ofert. Taki film trzeba też wypromować, jak Idę czy produkcje Wajdy. Tu bardzo wiele zależy, nie tyle od dystrybutora, co od zagranicznych agentów. Wciąż od własnej zapobiegliwości i własnych kontaktów (które pielęgnują reżyserzy filmów pokazywanych na festiwalu w Berlinie, albo mają je ze względu na zagranicznego producenta, jak w przypadku amerykańskich tytułów Agnieszki Holland) zależy, jak film przebija się do zagranicznego widza.

? Podstawą dobrego kina jest jednak scenariusz. Czy ostatnio któryś zwrócił pana szczególną uwagę?
? Jest dla mnie zaskoczeniem, że tytuł wpisujący się w całą ?serię? fabuł dotyczących ciężkiej choroby czy wręcz umierania, Chemia przyciągnął przeszło 350 tys. widzów. To też jest pewien fenomen. Pojawia się dodatkowe pytanie: dlaczego na tę historię ludzie poszli, a Żyć nie umierać z Tomaszem Kotem wypadło tak słabiutko. Ponad 700 tys. widzów przyciągnęły Moje córki krowy, co jest znakomitym wynikiem nie tylko z racji tematu. Składniki zostały tu odpowiednio wybrane a proporcje (na przemian humoru i wzruszenia) dobrze wymierzone. Zwróciłbym jeszcze uwagę na zrealizowany w zupełnie innym gatunku i klimacie debiut Wojciecha Kasperskiego, Na granicy…

? …który znalazł się w konkursie głównym tegorocznego festiwalu w Gdyni, chociaż różnie go oceniano.
? Jest bardzo dobrze zrobiony ? w manierze hollywoodzkiej ? i jak na dobry thriller przystało wywołuje odpowiednio silne emocje, chociaż ma spore dziury scenariuszowe. Tylko czy amerykańskie filmy zawsze są perfekcyjne pod tym względem? Też, bywa, idą na skróty. Tu skrótów nie było, chociaż pojawiały się niejasności, ale całość zrobiona jest tak, że spokojnie można ją sprzedawać do zagranicznych telewizji. Z angielskim dubbingiem nie będzie się różniła od produkcji zza oceanu.

? Od kiedy pamiętam, narzekamy na polskie scenariusze, a równocześnie powstają coraz to inne programy, szkolenia czy projekty, które mają sytuację polskich scenariuszy poprawić. Jak pan je ocenia?
? Nie ma do końca dobrej opieki, szczególnie nad projektami debiutantów.

? A Studio Munka?
? Robi głównie filmy z programu 30 minut.

? W konkursie głównym znalazły się ich dwie produkcje: Fale Grzegorza Zaricznego i Królewicz olch Kuby Czekaja.  
? Przede wszystkim jednak zajmują się 30-tkami, które mają zupełnie inną dramaturgię, niż pełny metraż. Od wielu lat uczę przyszłych filmowców. Teraz w WFDiF mamy kurs dla scenarzystów i już na pierwszym roku przygotowujemy godzinny film. Takie dawniej robiła telewizja. Były naszą wizytówką – kręcone pojedynczo i w seriach. Za poprzedniego prezesa pojawiła się nadzieja, że takie produkcje wrócą i byłoby to znakomite rozwiązanie. Kiedyś zresztą zrobienie godzinnego filmu było niezbędne do nakręcenia pełnego metrażu. Przygotowywało lepiej do pracy nad scenariuszem niż 30 minut. Brakuje nam błyskotliwych, sprytnych, precyzyjnych filmowych historii, w których ćwiczą się Amerykanie.

? Jakiś przykład…?
? Żądło. To wciąż dla wielu niedościgniony wzór… Ale słyszałem sporo pochwał dla Planety singli (poszło na nią 1,9 mln widzów; Pitbull. Nowe porządki przyciągnął 1,43 mln, a 7 rzeczy, których nie wiecie o facetach ? 1,14 mln ? przyp. red.). Mieli dużo pieniędzy na dopracowanie scenariusza. Nie wiadomo skąd, bo nie chcieli mówić, a to jest istotne, jeśli producent chwali się, że rok pracowali nad tekstem. Na koniec wynajęli amerykańskich czy angielskich speców… Nie myśleli, co wciąż się u nas zdarza, że jak się scenariusz tyle razy poprawia, to jest zły, więc twórcy zostają przy autorskiej, niedopracowanej wersji. Ze szkodą dla siebie i filmu.

? A jeśli nie ma odpowiednio dużo funduszy?
? To nie powinien być powód do zaniechań. W PISF-ie zdają sobie z tego sprawę. Mają pomysł na system oparty na script doctorach, tylko ja się pytam, skąd ich wziąć. Jeśli to są scenarzyści, to dlaczego mają coś poprawiać, a ja mam im zaufać, niech sami napiszą.

? Będzie okazja obejrzenia Planety… w Gdyni?
? Planuję tylko trzy dni, więc skupię się na innych tytułach. Ciekawi mnie, chociażby z racji mojego poprzedniego zawodu, Ostatnia rodzina. Rzecz mniej chyba o artyście i sztuce, a bardziej o toksycznych relacjach, w jakich żył, jakie współtworzył.

? Ten film pojawi się w Gdyni już po udziale w głównym konkursie festiwalu w Locarno. Pomoże mu to w zagranicznej promocji?
? Teoretycznie. Też miałem w Locarno film, w 1980 roku, Szansę. Dostałem za niego nagrodę ? co prawda ekumeniczną, ale jedynym tego efektem był udział w kilku festiwalach, głównie w Australii. Może jednak dziś jest inaczej.

? Ostatnią rodzinę oglądać pan będzie także dla ?swoich? aktorów?
? Z Andrzejem Sewerynem kolegujemy się mocno i śledzę jego kolejne dokonania. Stworzyliśmy razem z jedną z moich (i chyba jego) lepszych rzeczy, pod którymi się podpisuję, Ryszarda III dla Teatru Tv. Niestety TVP nie zadbała o cyfrowe rewitalizacje, chociaż to spektakl, który znalazł się w złotej setce. W Ostatniej rodzinie miał szansę zagrać zupełnie inaczej. Tak samo Dawid Ogrodnik, też ciekawy, choć nie ?mój aktor?, ale jak na fotosach zobaczyłem Andrzeja Chyrę, zupełnie nie mogłem go poznać. Uważam to za bardzo ważne w kinie, żeby aktor się nie powtarzał. Tak jak w amerykańskim kinie De Niro potrafił przejść dla roli totalną metamorfozę, to u nas wciąż to budzi zaskoczenie, ale coraz mniejsze.

? Na jakie jeszcze filmy nastawia się pan w Gdyni?
? Na pewno nie będę oglądał Wołynia. Z dwóch powodów. Po pierwsze, to nie jest czas na takie filmy. Ani na ogłaszanie w Sejmie deklaracji o ludobójstwie. To jest czas na wybaczenie, a nie jątrzenie. Jeśli mamy z Ukrainą dobrze żyć, a pomagaliśmy im przecież i przyczyniliśmy się do zmian, jakie tam nastąpiły, to nie prowokujmy.

? Uważa pan, że nie powinniśmy tego tematu podejmować? A pamięć dla ofiar?
? Nie widziałem Wołynia i nie wiem w którą stronę poszedł. Ja bym takiego filmu nie zrobił. Uznaję jego charakter pisma, wypracował sobie własny styl, ale popularność za bardzo opiera na filmach, które ociekają krwią, przepełnionych gwałtem, agresją. Są czasem zabawne, jak Wesele, pokazują inną twarz Polski, bardziej prymitywną, ale stylistyka podrzynania gardeł może w końcu zacząć nużyć. We mnie te filmy nie wywołują emocji.

? To jakiego typu historie z przeszłości mogłyby pana poruszyć w nurcie planowanych filmów historycznych?
? Smarzowski zaczął ten film, kiedy o trendzie historycznym w polskim kinie jeszcze się nie mówiło. Poza tym, co to za trend. Filmy historyczne powstawały zawsze.

? Ostatnio nie było na nie pieniędzy.
? Ależ historyczna była np. Ida, bo pół wieku to już historia. Ja też zrobiłem jakiś czas temu historyczny film: Był jazz a potem Joannę. Teraz Andrzej Wajda nakręcił film o Władysławie Strzemińskim (Powidoki). Też historyczny.

? Jest jednak różnica między kameralną opowieścią o jednostce a pokazującym przeszłość freskiem rozpisanym na wielu bohaterów i wiele zdarzeń.

? Tyle że to, co się w tej chwili dzieje, jest formą nacisku na robienie filmów o ?wspaniałych Polakach?, którzy ?nie kłaniali się kulom?. Oczywiście nie myślę tu o Świerczewskim. Jest chęć wykładania dużych pieniędzy przez tych, którzy się łudzą, że te filmy zmienią postrzeganie Polaków za granicą.

? Uważa pan, że historia Dywizjonu 303 opowiedziana przez nas, a nie za nas, jak było do tej pory (ze skutkiem podobnym do produkcji o Enigmie), nie przebije się do zagranicznego odbiorcy?
? Film o  Dywizjonie 303 powinien był już dawno temu powstać, ale na to nie ma wystarczających pieniędzy! Poza tym, to w pewnym sensie film przygodowy, o uniwersalnych postawach, o bohaterstwie. Nie łączyłbym tego z promowanym dziś patriotyzmem bo, owszem, ci piloci reprezentowali Polskę i Polaków, ale walczyli jednak w armii angielskiej.

? Czesi, choć było ich kilkakrotnie mniej, nakręcili swoim pilotom piękną laurkę, Ciemnoniebieski świat (2001).
? Nie widziałem tego filmu, ale rzeczywiście przyciągnął kilka milionów widzów. Tyle, że to była bardzo droga produkcja. Dziś wielu moich kolegów padło ofiarą jakichś złudzeń czy manipulacji, bo weszli do komisji, która ma oceniać scenariusze w konkursie na film historyczny i uważają, że to jest fantastyczne przedsięwzięcie.

? Pan nie jest entuzjastą?
? Pamiętam podobne konkursy w czasach PRL-u, co  prawda nie w filmie tylko w sztuce, i organizowało je wojsko na kolejne obchody 22 lipca, ale mechanizm był taki sam.

? Myśli pan, że William Wallace w wersji Mela Gibsona jest bardziej uniwersalny niż Zawisza Czarny czy Chrobry? Nie ma pan potrzeby zobaczenia na ekranie mega produkcji np. o czasach Rzeczpospolitej Obojga Narodów albo o początkach państwa polskiego?
? Nie mam potrzeby. Poza tym ? znów powtórzę ? na rozmach potrzeba środków. Pieniądze trzeba skądś zabrać, żeby potem dać. No i ile tak naprawdę wiemy o Mieszku lub Chrobrym? Możemy zaangażować wyobraźnię i sporo wymyślić, tylko po co? Lepiej robić filmy o niedawnej przeszłości.

? Na przykład o czym?
? Chciałbym zobaczyć choćby panoramę losów ludzkich po 1989 roku do dzisiaj. Hasło ?historyczny? jest pustym hasłem. W opowieści ważne jest, jak została opowiedziana. Gatunkowo to może być np. thriller albo kryminał historyczny. Janusz Majewski chce robić taki film na podstawie swojej powieści Czarny mercedes, wydanej na początku tego roku.

? A jakie są pana filmowe plany?
? Nie mam w przygotowaniu żadnych tematów. Tym bardziej historycznych. Oczywiście, mogę robić takie filmy, ale tylko wtedy, gdy kostium nie przykryje spraw, które wszyscy zrozumieją i bohaterów, z którymi mogą się identyfikować. Chciałbym, żeby to był film metaforyczny.

? Zastanawiam się, gdzie umieściliby pan dziś Lutka Danielaka?
? Trudno jest mi odnosić się do swoich filmów, ale ludzie, którzy oglądali Wodzireja stosunkowo niedawno – czy to w telewizji czy podczas premiery odświeżonej cyfrowo wersji, mówią, że to film jak najbardziej aktualny i gdyby lekko poprzesuwać akcenty i umieścić w nieco innym otoczeniu, miałby jeszcze walor metafory. Nie jest filmem wprost na szczęście. Dlatego się tak boimy robić współczesne filmy polityczne, bo łatwo jest powiedzieć to, co wszyscy wiedzą. A chodzi o to, by powiedzieć więcej, żeby opowieść, była o nas, ale jednocześnie uniwersalna.

? W przyszłym roku minie czterdzieści lat od powstania Wodzireja?
? Premiera była w 1978, ale to dlatego, że film przeleżał się na półce, zdjęcia skończyliśmy w roku 1977. Może to będzie powód do jakiegoś benefisu.

? Myślał pan o nakręceniu Wodzireja we współczesnych dekoracjach? Z nowym ?bohaterem roku?, np. kobietą?
? Już zrobiłem film o kobiecie, która jest postacią negatywną. Zresztą z powodu miłości. Nazywał się Koniec gry. Powstał w gorącym roku 1991. Anna Romantowska grała w nim polityczkę, ale film nie miał wielkiego powodzenia.

? Nie chciałabym kończyć rozmowy przywołaniem tego tytułu, bo przecież wciąż jest pan w grze?
? W Teatrze Tv na razie wstrzymano mi realizację sztuki. To bardzo dobry tekst autorki Rzeczy o banalności miłości Savoyan Liebrecht, którą zrealizowałem dla Teatru TV trzy lata temu. Wtedy opowiadaliśmy o Hannie Arendt i Martinie Heideggerze, teraz głównym bohaterem miał być Freud, w momencie, gdy Niemcy weszli do Wiednia i kazali się Żydom wyprowadzać z domów i wyjeżdżać. Scenariusz nawet się podobał, ale zaległa cisza. Widocznie potrzeba dziś innych bohaterów. A ja potrzebuję mocnej motywacji, żeby wstać o świcie i pojechać na plan.

? Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała:  Jolanta Gajda-Zadworna