Tegoroczna edycja Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Camerimage w Torunia, miała wszystko to, co impreza niemal światowej rangi, mieć powinna. W prologu nie do końca chyba trafiona ale przez zachodnie media, głównie angielskie, zamieniona w skandal, wypowiedź założyciela i szefa festiwalu, Marka Żydowicza o tym, że o wyborze partnera do pracy na planie filmowym powinna decydować przede wszystkim wiedza, doświadczenie i talent a z pewnością nie płeć. A co za tym idzie nie można i nie powinno się układać program każdej, nie tylko filmowej imprezy tak, by zachować parytet płci autorów, bo wtedy zaczynają decydować wszystkie inne walory poza oczywistymi czyli artystycznymi.
Zaraz po cytacie z udziału w festiwalu zrezygnowała para twórców, w tym angielski reżyser, który, jak szybko odkryto, ani razu nie zaprosił do pracy przy swych filmach operatorki, teraz za to zapłonął świętym ogniem na skutek rzekomej dyskryminacji dotykającej panie za i przed kamerą. Nie zrezygnowała za to z kierowania jury konkursu głównego, wybitna aktorka i powszechnie lubiana gwiazda ekranu, Cate Blanchett, dodając, że chętnie na miejscu, w Toruniu podejmie rozmowę na wywołany przez Marka Ż. temat. Słowa dotrzymała trafnie diagnozując- przy aplauzie widowni toruńskich Jordanek- że szaleństwo jakim jest realizacja każdego bez wyjątku dzieła filmowego nie da się różnicować płcią zaangażowanych w nie twórców. Krótko a celnie!!!
Zaczęło się więc prawie od trzęsienia ziemi ale potem także nie było spokojnie, co uznać trzeba za sukces, bo niełatwo dzisiaj, przy kosmicznej festiwalowej konkurencji i nadprodukcji filmowej, wyłuskać z bieżącej produkcji dzieła rzeczywiście interesujące i warte publicznego pokazania ludziom z branży, bo ci dominują na widowniach toruńskich kin.
Komisjom selekcyjnym (szczególnie konkursów dokumentalnych i seriali telewizyjnych) udało się zatem zapracować na wysoką ocenę, na słabszą niestety zasłużyli autorzy harmonogramu, nie dając szans na obejrzenie wybranych pozycji, na przykład planując nierzadko ich powtórne pokazy dzień po premierze.
Fatalne wrażenie pozostawił po sobie pomysł na spotkanie z Cate Blanchett z udziałem publiczności. Pytania o ulubioną kawę i prośby dzieci o uścisk są miłe ale może nie na imprezie tej rangi i aspiracjach. Wymóg zadawania pytań tylko po angielsku także znacząco zawęził grono rozmówców, jeśli oczywiście prośby o opinie dwukrotnej zdobywczyni statuetki Amerykańskiej Akademii Filmowej, miały wyjść poza ogólniki. Sama próbowała ruszać w obszary tematów ważnych i poważnych ale prowadząca była czujna, więc było mile i ogólnie.
CZARNE I BIAŁE W KOLORZE
Konkurs główny nie miał zdecydowanego faworyta, bo operatorskie skrzywienie toruńskiej imprezy, udanie myli tropy i osłabia walory hitów, które gdzie indziej wygrywałyby w cuglach. Na Camerimage decydują walory estetyczne, obraz, wizja, klimat i chyba właśnie wrażenia poza fabularne.
Jury (Blanchett, Prieto, Dylewska, Mantle, Żal, Higgs, Powell) nie miało łatwego zadania, bo w programie nie było tytułu ewidentnie odstającego od wysokiej reszty, ale swą pracę ocenia w samych komplementach, przypominając przy okazji poprzednie wizyty na Camerimage.
Prieto z rozrzewnieniem wspominał wpływ, jaki wywarła na niego zdobyta w 2000 roku Złota Żaba za zdjęcia do filmu “Amores Perros”. “Bardzo cenię tę żabę. Wspaniale jest dostać żabę, ale przede wszystkim jest to miejsce, w którym kinematografia jest w centrum uwagi i jest celebrowana, a dzielenie się tą obsesją z tak wieloma ludźmi i energią, która się z tym wiąże, jest naprawdę wspaniałe”.
Żal miał podobny impuls w karierze, jak powiedział, po wygranej za zdjęcia do filmu “Ida” Pawła Pawlikowskiego w 2013 roku. “To był naprawdę moment, w którym w jakiś sposób zmieniła się moja kariera. Zawsze śniłem, kiedy miałem tu filmy studenckie. Wspaniale było dostać nagrodę od kolegów i być tutaj i być wśród niesamowitych operatorów. (…) Musiałem rywalizować z ludźmi, których podziwiam. Nawet teraz, siedząc z Rodrigo, który był dla mnie ogromną inspiracją. Kręciłem swoje filmy w szkole, zainspirowany “Amores Perros”. Teraz zasiadamy razem w jury. To niesamowite, to jest piękne“.
Blanchett, która ku zaskoczeniu starych, festiwalowych wyjadaczy, pracowicie oglądała konkursowe filmy od początku do końca, chwaliła sobie bliskie sąsiedztwo studentów i najlepszych międzynarodowych operatorów, widząc w tym zbliżeniu ludzi branży filmowej wyjątkową siłę Camerimage.
Triumf Michała Dymka (na zdjęciu z reżyserem), który za magiczne zdjęcia do duńsko- polsko- szwedzkiej „Dziewczyny z igłą” otrzymał Złotą Żabę nie sposób tłumaczyć kurtuazją wobec gospodarzy, bo to nie ten festiwal i nie to grono oceniających, należy spokojnie dopisać tą nagrodę do coraz dłuższej listy wyróżnień, jakie kolekcjonuje Magnus von Horn i jego ekipa w drodze na oscarowy szczyt. O „Dziewczynie…” mówi się w Europie, coraz głośniej o niej za oceanem, więc może w styczniu, kiedy ogłoszone zostaną nominacje formalności stanie się zadość.
Wspomnianymi wyżej preferencjami poza fabularnymi tłumaczyć chyba trzeba nagrodzone Brązowa Żabą zdjęcia Paula Guilhaume do „Emilii Prerez” jednego z najdziwniejszych filmów ostatnich lat, bo ubranej w musicalową formę opowieści o zmianie płci przez narkotykowego bosa i jego/jej przemianie duchowej. Zachwyt toruńskiej publiczności, a wcześniej aplauz i nagrody w Cannes, każą spojrzeć na film Jacquesa Audiard z innej perspektywy, nie przykładając do jego oceny dotychczasowej skali.
DUŻE I MAŁE KINO
Z pozostałych sekcji fabularnych warto zapamiętać „Meetting witch Pol Pot” Rithy`ego Panha, fabularnej relacji z pierwszej zagranicznej delegacji, która została wpuszczona w 1978 roku do rządzonej prze Czerwonych Khmerów, Kambodży. Z trójki francuskich dziennikarzy (fotoreporter, aktywny wyznawca ideologii komunistycznej i przyjaciel PP ze studiów na Sorbonie oraz dziennikarka radiowa) konfrontacje z upadającym reżimem przeżywa tylko ta ostatnia. Wstrząsające zdjęcia archiwalne, nastrój osaczenia i nadchodzącej zagłady. Zasłuzone nagrody na tegorocznym festiwalu w Cannes i powrót na duży ekran nieco zapomnianej Irene Jacob, niezapomnianej Weroniki z filmu Kieślowskiego.
Zaskakująco, biorąc pod uwagę nadmiar i różnorodność zgłoszeń, udał się wybór pozycji do konkursu seriali telewizyjnych. Rewelacyjnie zrealizowany przez polska ekipę (reżyserka Weronika Tofilska i operator Krzysztof Trojnar) angielski „Reniferek” uchodzi i słusznie (nagroda Emmy dla odtwórcy tytułowej roli, Richarda Gadda) za przebój sezonu po obu stronach oceanu. Albo amerykańska „Sugar: Olivia” świetnie sfilmowany i zagrany serial detektywistyczny z Collinem Farrellem.
Z konkursu dokumentalnego festiwalową publiczność poruszył ukraińsko- amerykańsko- duński „Viktor”, którego głuchy bohater stara się brać czynny udział w obronie napadniętej przez Rosję ojczyzny mimo przeciwieństw losu.
KOS… MICZNE ROZCZAROWANIE
Złota Żaba dla Piotra Sobocińskiego jr. za bardzo dobre, momentami wysmakowane i klimatyczne zdjęcia do filmu Pawła Maślony „Kos” nie zmienia faktu, że uważna lektura tego dziełka ujawnia szkolne błędy popełnione przez autora, liczne pogubione wątki, rekwizyty i postaci. Również fabularnie temat i bohater wydają się spaleni na lata, bo nikt nie zachce wyłożyć pieniędzy powtórnie na film z Kościuszką w tle tu uwikłanego w wydarzenia, które na dodatek, będąc w zgodzie z prawdą historyczną… nie mogły mieć miejsca we wskazanym w prologu terminie. Kościuszki (kreujący go Jacek Braciak niewiele miał niestety do zagrania) zresztą jest w „Kosie” także niewiele, bo główną postacią, ku zaskoczeniu widzów dość szybko zaczynającą dominować na ekranie jest polujący na polskiego generała rosyjski rotmistrz (dobra rola Roberta Więckiewicza).
Zachwyty nad filmem Maślony po festiwalu w Gdyni wydają się mocno przesadzone choć można próbować je tłumaczyć obok niedojrzałości zawodowej piszących także dramatyczne niskim poziomem innych propozycji, które poza bardzo nielicznymi wyjątkami, reprezentowały kino właściwie o niczym i bez adresata. Pocieszeniem niech będzie uwaga, że mamy naśladowców, Hiszpanie firmują ostatnio liczne propozycje równie nietrafione jak Polacy.
Pokazana poza konkursem w Toruniu „Simona Kossak” Adriana Panka to aktualny przykład dramatycznego spadku poziomu polskiego kina po pandemii, które powróciło dość niespodziewanie do poziomu sprzed dwudziestu kilku lat. Ale to również kolejny nieudany film tego autora, kolejny niedomyślany, zrobiony szybko i niestarannie.
Nie do końca udał się również Janowi P. Matuszyńskiemu konkursowy „Minghun”, zbyt powierzchowny, pozostawiający pewien niedosyt, choć na wstępie zapowiadający uczestnictwo w tajemniczym rytuale.
Nagrody czy wyróżnienia nie zdobyły świetne, czarno- białe zdjęcia Marcina Koszałki do „Białej odwagi” ale być może anglosaskie jury nie znające naszej historii i jej złożonych uwarunkowań wolało ją pominąć milczeniem.
Potwierdził także swój talent i potencjał Krzysztof Skonieczny, którego „Wrooklyn Zoo” to brawurowo zrealizowana, zagrana i zmontowana (zasłużona nagroda na FPFF w Gdyni) historia miłosna w wykonaniu romskiej dziewczyny i sympatycznego desko rolkarza.
Janusz Kołodziej