72. SSIFF, San Sebastian: Jak trwoga to do… Watykanu!

160 tysięcy widzów, ponad 5 tysięcy akredytowanych gości oraz: Cate Blanchett, Monica Bellucci, Tilda Swinton, Jim Burton, Alfonso Cuaron, Pamela Anderson, Johnny Depp, Charlotte Rampling, Isabelle Huppert, Franco Nero- to fragment długiej listy gwiazd, które przyjechały w tym roku do San Sebastian. Bo tu nadzwyczajnie kocha się gwiazdy i ten nieco anachroniczny już ceremoniał dwustumetrowego przemarszu po czerwonym dywanie i w szpalerze fanów, miedzy zabytkowym Hotelem Maria Kristiana a równie zabytkowym Teatro  Victoria Eugenia, powtarzany jest od zawsze z niesłabnącym powodzeniem. Niektórzy fani koczują pod barierkami od rana, by zdobyć autograf (rzadko) lub zrobić sobie selfee (częściej) a potem przez następne miesiące żyć wspomnieniami.

Ale nie tylko gwiazdami powinien żyć taki jak ten w San Sebastian wielki, światowy festiwal z niemałym dorobkiem a kiedyś miejscem wśród największych imprez filmowych, co przede wszystkim pokazywanymi filmami, w licznych sekcjach konkursowych, na pokazach specjalnych (światowa premiera filmu Johnny’ego Deppa “Modi, trzy dni na skrzydle szaleństwa”)   i  ekstra niespodziankach (np. „Joker: Folie à Deux”). Powinien choć można było odnieść wrażenie, że cała para poszła tym razem w gwiazdozbiór i owe wspomniane wyżej dodatki bo konkurs główny musiał niestety rozczarować. Na 17 (aż 4 made in Spain) zakwalifikowane filmy ledwie 2-3  zostaną w pamięci, może jeszcze kilka innych we fragmentach albo z powodu straconej szansy.

CATE,  PEDRO I TILDA

Nietrafione wybory komisji selekcyjnej musiały „z konieczności” ratować osobowości. Australijska aktorka i producentka Cate Blanchett odebrała nagrodę Donostia Award 72. edycji podczas uroczystej gali w monstrualnym Centrum Kursaal z rąk meksykańskiego reżysera Alfonso Cuaróna (m.in. „Roma”, „Grawitacja”), dla którego Blanchett niedawno pracowała przy miniserialu „Disclaimer”. Chwalił ją za oszczędność w dozowaniu emocji i warsztatową wirtuozerię, zaś w nagraniu video kolega z planu, George Clooney, po wyznaniu artystycznej miłości, głównie tłumaczył swój brak spodni (nagranie zrobiono w domu aktora) i dłoń uzbrojoną w szklaneczkę, wcale nie wypełnioną sokiem.

Po ceremonii odbyła się projekcja filmu kanadyjsko- amerykańskich „Rumours” , jednej z najnowszych aktorskich propozycji Blanchett, która tym razem pracowała pod okiem Guya Maddina, Galena Johnsona i Evana Johnsona. Nawet świąteczno- radośnie usposobiona widownia z trudem zniosła satyrę na politykę i współczesny świat, którym rządzą nad ambitne kobiety, amerykańscy starcy, europejscy dziwacy lub zakompleksieni supermani. I pewnie jeszcze długo komentowała sceny z masturbującymi się kosmitami!!!

Inny z laureatów Nagrody Donostia tej edycji, Pedro Almodovar zapewniał, że w świecie zdominowanym przez przesłania nienawiści, jego film proponuje coś przeciwnego. Mój film mówi o otwieraniu ramion i towarzyszeniu sobie nawzajem, a ta edycja Festiwalu mogłaby przejść do historii jako ta, w której wielokrotnie i szczerze broniono wartości empatii– powiedział z trudem tamując łzy wzruszenia. Także piszący te słowa pamięta debiutancki marsz dzisiejszego klasyka, kiedy na czele najpiękniejszych hiszpańskich aktorek wkraczał na festiwalowe schody, nieśmiały i jakby zagubiony.

Inna gwiazda, Tilda Swinton wręczająca Pedro nagrodę na wkład w rozwój sztuki filmowej, rekomendowała „The End” ze swym udziałem, blisko dwu i półgodzinny musical (!!!), w którym ostatnia rodzina na ziemi, ukryta pod lodem Arktyki wyśpiewuje swe kwestie. Krytyka pisała po pokazie: Reżyser Joshua Oppenheimer stworzy osobliwy postapokaliptyczny musical, zamknięty w podziemnym bunkrze, w którym elitarna grupa ludzi gromadzi dzieła sztuki i drogie wina na wypadek kataklizmu, który, dość przewrotnie, mogli sami zainicjować. Oppenheimer zaczerpnął pomysł z filmu dokumentalnego, nad którym pracował nad filmem o “bardzo bogatej, bardzo niebezpiecznej rodzinie” (według jego słów), ale ostatecznie zdecydował się skierować projekt w zupełnie innym kierunku.

Rozczarował nieco Francois Ozon bo jego “When Fall Is Coming” czyli kolejna pozycja w płodnej i niezwykle zróżnicowanej karierze jak na współczesne standardy, ma kształt ledwie szkicu, nie zaś domyślanego do końca dzieła. Autor zawile tłumaczył słabości scenariusza (co ciekawe nagrodzonego przez festiwalowe jury) za to chętnie powtarzał, że lubi różnorodność w kinie, lubi się zmieniać. Lubię robić film w kontraście do tego, który właśnie skończyłem, a w kinie nie lubię się powtarzać.

SAMI ZNAJOMI CZYLI DLA KOGO I PO CO?

… robi się filmy. Pytanie aktualnie Nie tylko nad Wisłą ale także w Iberii, bo wysyp nieudanych produkcji, nawet tych pomieszczonych w konkursie głównym, choćby amatorsko zrealizowana i zagrana „Jestem Nevenka”, był zastanawiający. Hiszpańscy filmowy, na wzór polskich kolegów, także chętnie i licznie stają za kamerą, tyle, że często nie mają niczego interesującego do opowiedzenia. Filmy dla nikogo, obok widza i świata albo w stylu telewizyjnej publicystyki- skąd my to znamy?

Przykład sztandarowy to „Jestem Nevenka”, kino moralnego niepokoju w hiszpańskim wydaniu, w którym nic nie jest w stanie zaskoczyć widza bo historia (oparta na prawdziwych wydarzeniach z 2000 roku, która zmienia główną bohaterkę w prekursora ruchu #metoo, ponieważ jako pierwsza osoba pozwała wpływowego polityka za molestowanie seksualne i pracownicze) jest opowiadana niczym szkolna czytanka a zagrana podobnie brawurowo. Ale tu film Iciara Bollaina wywołał tu spore emocje a zaraz potem otrzymał nagrodę Euskadi Basque Country 2030.

Prawdziwa rewelacja mógł stać się za to pełnometrażowy dokument “Popołudnia samotności” Alberta Serry (ostatecznie zdobył jednak Złotą Muszlę), realizowany pracowicie przez trzy lata, a przygotowywany jeszcze dwa wcześniej. To portret gwiazdy walk byków Andrésa Roca Reya z pochodzenia Peruwiańczyka, który pozwala widzom zastanowić się nad intymnym doświadczeniem torreadora, który z szacunku dla tradycji i jako wyzwanie estetyczne podejmuje ryzyko zmierzenia się z bykiem w kategoriach osobistego obowiązku.  Kamery uważnie obserwują bohatera we wszystkich, nawet intymnych sytuacjach, portretują najbliższe otoczenie i drobiazgowo rejestrują przebieg kolejnych potyczek mistrza corridy. Niestety po blisko dwóch godzinach oczekujemy pointy, wykrzyknika, grande finale. Może nie spektakularnej śmierci gwiazdora na środku placu ale czytelnego sygnału, że ta kariera skazana jest na dramatyczny koniec albo jaka jest, poza strachem (dominujący element na wszystkich pokazywanych na filmie twarzach) cena tradycji, kultu mistrza, super  macho. Mimo tej słabości wyróżniał się z tła ale czy aż na miarę nagrody głównej? Miejscowi wskazują, że film Serry wpisuje się mocno w ogólnokrajową dyskusję na temat przyszłości corridy, która już jest zabroniona w kilku hiszpańskich prowincjach a w pozostałych odbywa się okazjonalnie. Szczęśliwy kraj, po prostu!

Czołowe postaci hiszpańskiej kinematografii, producenci, dystrybutorzy, szefowie kanałów telewizyjnych zgodnie deklarowali na kolejnych konferencjach prasowych, że kryzys z początku wieku kino iberyjskie ma szczęśliwie za sobą, ale wydaje się to prognoza mocno przesadzona. A jednocześnie, jak podaj właśnie ogłoszony raport w 2023 platformy streamingowe zainwestowały w swe produkcje, realizowane w Hiszpanii ponad miliard euro, dając setki nowych miejsc pracy i napędzając gospodarczą koniunkturę. Jakąś cześć tych funduszy wspomaga miejscową kinematografię ale jak widać na ekranie, rzecz nie w pieniądzach.

TYLKO „KONKLAWE”!

To właściwie była jedyna superprodukcja (budżet, obsada, temat) w sansebastiańskim konkursie głównym ale jury (ze znanych nazwisk tylko austriacki skandalista Urlich Sedl) nie zauważyło żadnego z godnych nagrodzenia elementów. Ani scenariusza Petera Straughana, będącego adaptacją powieści Roberta Harrisa, ani reżyserii Edwarda Bergera („Na Zachodzie bez zmian”)ani prawdziwej kreacji Ralpha Finnesa o zdjęciach czy montażu nie wspominając.

Reporter magazynu „Variety” pisał: Jeśli myślicie, że amerykańskie wybory prezydenckie były nieprzewidywalne, to poczekajcie, zobaczycie, jak kapryśne stają się sprawy w Watykanie, kiedy kardynałowie zbierają się, by wybrać nowego papieża na “Konklawe”.

Autorzy “Konklawe” chętnie podpierają się powiedzeniem Platona: “Tylko ci, którzy nie dążą do władzy, są przygotowani, aby ją utrzymać”, przedstawiając zastęp kandydatów ( warto zobaczyć jak zagrali ich m.in. Stanley Tucci i John Lithgow), którzy wydają się pozytywni w swojej skromnej pokorze, ramię w ramię z innymi wystarczająco ambitnymi, by sabotować swoich rywali. Oczywiście wszyscy są mężczyznami, ponieważ kościół pozostaje uparcie seksistowski, nawet gdy inne religie przyjęły w swe decydujące gremia płeć żeńską – co zdecydowanie nie umknęło uwadze Harrisa, Bergera czy scenarzysty filmu. “Konklawe” rozwiązuje tę nierównowagę, obsadzając Isabellę Rossellini w roli wszechwidzącej siostry Agnes, która gryzie się w język przez prawie dwie godziny, ale wie też, kiedy otworzyć usta.

W pamięci zostaje może niezbyt rozbudowana ale ważna obecność na ekranie naszego Jacka Komana w roli polskiego kardynała , któremu udaje się wybłagać zgodę na wyjazd z Watykanu przed wyborami.

Jury 72. SSIFF widać uznało, że nie ma potrzeby nagradzania filmu, który i tak zdobędzie nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej, a Złota Muszla może pomóc ich faworytowi w wyścigu po oscarową statuetkę.

JANUSZ KOŁODZIEJ