Dzisiaj będzie poważnie. Coś musi być w powietrzu albo w ogóle w klimacie, że z niektórych miast ?wybijają się na ogólnopolską popularność? tylko jednostki chorobowe. Cierpiące albo na kompleks prowincji, albo na indywidualne nieprzystosowanie, albo na wszystko na raz i jeszcze na brak okłady nadrabiany tupetem, a bywa, że i normalnym chamstwem. Polityka, szczególnie w nadwiślańskim wydaniu jest dobrym i często wybieranym miejscem dla wszelkiego rodzaju świrów, dewiantów i osobników totalnie niespełnionych. Ich radosnej twórczości legislacyjnej doświadczamy na co dzień, a możemy rozliczyć za jej skutki niestety tylko co kilka lat, bo świadomie zbudowano trudny do sforsowania mur, chroniący nie tylko niekompetencje i cwaniactwo, ale też prywatę, głupotę i warcholstwo, a obowiązująca ordynacja wyborcza także nie ułatwia odwołania od razu ewidentnych szkodników.
Nie brak ich także w mediach, a obowiązujące przepisy i uzależniona od politycznej koniunktury reglamentacja dostępu do eteru pozwalają na działalność wszelkiej maści niedouczonych grafomanów albo zimnych cwaniaków. Ci ostatni doskonale wiedzą, gdzie aktualnie stoją konfitury, więc podlizują się władzy bez cienia wstydu i zakłopotania o zawodowej etyce nie wspominając. Praktykę zdobywali, wpatrując się w usta swych politycznych faworytów, a nie podczas zawodowego terminowania u najlepszych. Przykłady? Wystarczy spojrzeć na okładki i zawartość jednego z tygodników opinii, tracącego wprawdzie gwałtownie czytelników, ale wciąż uważanego na prawej stronie za duży i ważny. Ludzie odpowiedzialni za jakość tego pisma zapisali się już w historii mediów polskich wcześniejszymi wystąpieniami, które nie pozostawiały wątpliwości co do tego, że gotowi są opublikować wszystko, by przypodobać się Prezesowi Prezesów. Przykład drugi. Miłośnik dalekich podróży, kwiecistych koszul i chodzenia na bosaka, aktualnie na zaoceanicznej emigracji. Nie przestający jednak, ku uciesze gawiedzi komentować polskie sprawy, używając do tego knajackiego języka i określeń, za które powinno się trafiać natychmiast do medialnego piekła. Ale tchórzliwy globtroter tylko na odległość klapie piórem i dziobem, schowany za internetowym ekranem. Tak się składa, że całą tę grupkę łączy, poza brakiem skrupułów, miejsce urodzenia.
Coś chyba musi, a może kiedyś musiało być w powietrzu albo w ogóle w klimacie tych pomorskich miast, że wychowało taki upiorny tercet, a potem się go szybko pozbyło?
WD 40