
A więc w końcu jest, wymarzona, wytęskniona, jedyna i pożądana. GLINA!!! Spece od piaru z Woronicza już dawno namaścili ją kultowo więc musimy trzymać się tej etykiety, choć już od dawna ona tak naprawdę nic nie znaczy i jest nadużywana, jak za przeproszeniem, partykuła „ależ” (strzelił, podał, rzucił, skoczył itd. itd.) przez sportowych grafomanów płci obojga.
W marcowym słońcu wieść gruchnęła, że archeolodzy (nazwiska znane organom ścigania) z narodowego przekaziora właśnie skierowali do produkcji kontynuację serialu sprzed lat kilkunastu, który pamiętają już tylko najstarsi telewizyjni górale ale… Ale gdy się nie ma żadnego własnego – bo niby skąd- pomysłu na robienie telewizji AD 2025 a doświadczenie na poziomie kółka fotograficznego z zespołu szkół rolniczych w Jękach Górnych, to trzeba brać co jest czyli wietrzenie archiwów. I reanimację fabuł i bohaterów sprzed lat bo przecież naród lubi głównie to co lubi.
Nie udało się z „Janoskiem” bo tam już tylko apel poległych, w odnowionej „Stawce…” Klosa udaje w Trójmieście jeden facet w przymałym mundurze ale ma się tak do Hansa jak Siedlce do Sydney chociaż też są na S. „Czterdziestolatka” nie tykamy bo to komuna i to wredna bo ucywilizowana a „Psa cywila” to w ogóle bo przecież to opowieść o ZOMO- wskim kundlu.
Na szczęście wpadła nam w ręce i oczy GLINA więc póki Stuhr, Braciak, Cieślak i Pilaszewska są na chodzie to ręcami starej reżyserskiej gwardii kręcimy ku chwale zarządu.
Jak ludzie z natury życzliwi podpowiadamy zuchom z Woronicza, żeby się zorientowali co porabiają w najbliższe wakacje Gajos i Press. Jeśli mają wolne moce przerobowe to może by szybciutko zrobić pancernych, a potem z rozpędu jeszcze wojnę domową, dalej czarne chmury i w końcu Nikodema Dyzmę…
WD-40