MIPTV CANNES: Bodo, pendrive i reszta

Jeśli ktoś liczył, że po warszawskich wiosennych chłodach wygrzeje stare kości na Lazurowym Wybrzeżu, to tym razem srogo się rozczarował. W kwietniowym Cannes tylko prolog i finał imprezy kąpały się w słońcu, pogoda na resztę dni była raczej z cyklu ?kwiecień plecień?.

Na szczęście program tegorocznych tragów telewizyjnych MIPTV nie dawał powodów do histerycznych reakcji, choć mógł zaskoczyć stałych bywalców. Przede wszystkim nieobecnością części poświęconej, najogólniej mówiąc, nowym mediom. Przez kilka ostatnich lat MIPcube gromadziła specjalistow od social mediów, produkcji i emisji treści video oraz aplikacji z całego świata. W tym roku z niej zrezygnowano, być może dlatego, że już wcześniej mówiono tu o planach powołania do życia osobnej imprezy, skupionej tylko na tym segmencie nowych mediów.
Ale ponieważ życie, także targowe, nie znosi próżni, w Cannes zadebiutował konkurs seriali telewizyjnych pod nazwą MIPdrama i to zadebiutował więcej niż udanie, biorąc pod uwagę, że jego przebieg śledziło z uwagą przez cały dzień ? choć konkurencyjne sekcje nie miały wakacji ? ponad 400 producentów, nadawców, programistów telewizyjnych i twórców oraz blisko 50 przedstawicieli mediów. Najpierw konkurs. Spośród ponad stu zgłoszonych seriali międzynarodowa komisja selekcyjna wybrała 12 pozycji, nie tylko firmowanych przez różnych producentów i kraje, ale także ? jak się wydaje ? reprezentatywnych dla aktualnej produkcji, obowiązujących mód i głównych tematów, dominujących ostatnio w tym gatunku. A więc seriale sensacyjno-kryminalne, coraz bardziej brutalne, krwawe lub udziwnione postaciami widmowych/obłąkanych, a co najmniej nieschematycznych przestępców. Oglądając te kadry musi pojawić się pytanie o granice percepcji, bo jeśli fiński Bordertown rozpoczyna obrazek z kostnicy, a w niej zwłoki dziecka z zaszytymi oczami i ustami, to? Kamera pokazuje to w zbliżeniu, a widz ? jeśli nie ma zachwianej równowagi emocjonalnej? od razu sięga po pilota. Skandynawowie postanowili przekonać dwie dekady temu świat, że ich specjalnością są fiordy i mordy, a teraz dodają do tego kłopoty z indywidualną i zbiorową psychiką.

Francuzi od Section zero postawili na sci fi, gdzie jak powszechnie wiadomo już wszystkie chwyty są dozwolone. Osiem godzin pościgów, strzelanin i dzikiej przemocy.

Grupa druga to filmowe biografie, często ubrane w kostium, bo wrócił do łask po latach plastikowych telenowel. W konkursie MIPdrama nie mogło zabraknąć klasyków gatunku, czyli Anglików, ale ich Victoria, czyli opowieść o najdłużej (teraz zdetronizuje ją Elżbieta) panującej królowej w dziejach nie tylko Zjednoczonego Królestwa, raziła teatralnością i statycznością. Także odtwórczyni roli tytułowej, Jenna Coleman, okazała się nie do końca udanym wyborem. Zresztą w obsadzie nie ma ani gwiazd, ani wybitnych aktorów.

Nie zabrakło ich (Richard Madden i Dustin Hoffman) wprawdzie we włoskim serialu Medici: Masters of Florence, ale nie sposób było oprzeć się wrażeniu, że to tylko jeszcze jedna próba zdyskontowania światowego sukcesu Rodziny Borgiów.

Zdecydowanym liderem tej podgrupy okazała się rosyjska Matylda, zrealizowana z rozmachem (budżet 15 milionów euro) godnym bondarczukowskiej Wojny i pokoju i perfekcyjną wręcz dbałością o wierność realiom epoki. Trwające ponad dwa lata zdjęcia powstawały m.in. na Kremlu, w Teatrach Bolszoj i Maryjski, wykorzystano ponad 7 tys. kostiumów, do tego międzynarodowa obsada, w której znalazła się nasza Michalina Olszańska w roli tytułowej. Jej bohaterka, piękna i utalentowana primabalerina jednym wspaniałym występem oszałamia widownię i zdobywa serce obecnego w loży cara Aleksandra III. Love story z historią w tle! Do końca tego roku trwać będzie montaż serialu, ale już teraz w Cannes wywołał duże zainteresowanie, bo telewidzowie na całym świecie kochają takie widowiska, a już pierwsza scena przekona ich, że to zapowiedź naprawdę wielkich emocji i zapierających dech widoków.

Nieźle zaprezentował się tu nasz Bodo, choć w kilkunastominutowym skrócie pokazano bohatera w nieco innym świetle, niż to ze swadą i w dobrej angielszczyźnie przedstawił producent, Jan Kwieciński. On mówił, że to polski Rudolf Valentino, przystojny, wszechstronnie utalentowany gwiazdor przedwojennych kabaretów. Na ekranie zobaczyliśmy chłopaka, który w drodze ku scenie i sławie przedziera się raczej przez łóżka! Ów dysonans udało się nieco załagodzić pomysłowym gadżetem i materiałami promocyjnymi, które otrzymali wszyscy uczestnicy i goście imprezy. Reszta konkurentów nie pomyślała o tym!

Międzynarodowe jury uznało za najlepszy, belgijski serial Public Enemy, w którym skomplikowane śledztwo w sprawie serii tajemniczych zdarzeń prowadzi do klasztornej bramy. Wątki pedofilskie i sutanny w tle mogą skutecznie ograniczyć drogę filmowi, podpisanemu przez Matthieu Francesa i Gary Seghersa, na telewizyjne ekrany. Jedno wydaje się pewne. Nie zobaczymy go w publicznych stacjach przed 22.00.

A MY NA TEJ WOJNIE

MIPdoc wciąż przeżywa boom, a lista producentów i nabywców systematycznie rośnie. Obok zawsze chętnie kupowanych do emisji filmów i serii przyrodniczych, czy umownie nazywanych popularnonaukowymi, nie maleje zainteresowanie tematyką wojenną. Po minionej rocznicy wybuchu I wojny światowej, tym razem archiwa ?wypluły? kolejne materiały dotyczące wydarzeń sprzed siedemdziesięciu lat. Niemcy i Anglicy pokazują dojście Hitlera do władzy i jego zakończone światową hekatombą rządy z punktu widzenia zwykłego obywatela, Austriacy starają się udowodnić, że część społeczeństwa nad modrym Dunajem wcale nie popierała nazistów, ale ulegała presji otoczenia albo za opór płaciła zesłaniem do obozu koncentracyjnego. W każdym razie była przeciw.

Inną metodę ocalenia od zapomnienia zastosowali Włosi, którzy do lat ostatniej wojny sięgają niechętnie, ale za to w temacie zasobów kultury materialnej mają do pokazania, jak mało kto. I korzystając z najnowszej techniki komputerowej, kamer pracujących w systemie 4K i dronów zaoferowali serię wycieczek po swych najsłynniejszych zabytkach. To są filmy zrealizowane niemałym nakładem sił i środków, ale też pozwalające dotrzeć do miejsc i szczegółów niedostępnych dla zwykłego turysty.

FORMATY FOR EVER
Wszystko już było! Ile razy tak pisaliśmy w relacjach z canneńskich targów i w podsumowaniach tego, co zaprezentowała ze sceny Grand Audytorium Pałacu festiwalowego Virginie Mouseler ? największa wyrocznia w sprawie formatów telewizyjnych. Nie inaczej było i tym razem, ale i z drugiej strony zainteresowanie uczestników imprezy formatowym freskiem było jakby mniejsze, w każdym razie nie było już takich tłumów jak kiedyś.

VM stara się nie oceniać, nie komentować. Jest raczej bardzo obiektywnym i nie poddającym się modom narzuconym przez producentów komentatorem kolejnych lat z życia gatunku, który chyba niespodziewanie dla swych matek i ojców, stał się dominującym składnikiem wszystkich menu stacji telewizyjnych na świecie.

Ponieważ jednak na słowa-wyroki Vieginie wciąż się czeka, z coraz mniejszym entuzjazmem prezentuje ona swój wybór. Obok tradycyjnych konkursów z coraz wyższymi, nierzadko milionowymi nagrodami, talent show, mniej lub bardzie udziwnionych agentopodobnych eskapad, pojawiła się w tym roku propozycja, która na twarzach całej widowni canneńskiego Pałacu Festiwalowego wywołała niewymuszony uśmiech. To format, w którym główną rolę grają? latające psy, a dokładniej siedzące za sterami samolotów i reagujące jak ludzie-piloci. Pyszna zabawa. Podobnie jak nauka tańca, którą żywiołowo i bez litości dla dorosłych uczniów, prowadzą nadmiernie dynamiczne 3-latki.

A o reszcie propozycji pewnie nigdy nie usłyszymy, chyba, że specjalni wysłannicy naszych mało kreatywnych producentów przekonają właściciela takiej czy innej stacji, że coś tam zapowiada się na hit sezonu! Choć się nie zapowiadało.

MADE IN POLAND

Bodo zrobił dobry początek polskiej obecności na tegorocznych targach. Nowa ekipa z Woronicza postanowiła nie tylko przyjechać licznie do Cannes (poprzednia tłumaczyła swą nieobecność niechęcią dyrektorki biura Zarządu TVP do takich imprez!!!), ale i w miarę możliwości pokazywać się i zabierać głos. Jeśli pokazywanie ? vide serial o gwieździe kabaretu ? można uznać za sukces, to już z udziałem w panelach bywało różnie. Dyrektora publicznej Dwójki zaproszono do udziału w dyskusji o dominacji seriali w ramówkach telewizyjnych i przyszłości tego gatunku i pewnie dało by się nie zauważyć niedociągnięć językowych Macieja C. oraz pewnej wstrzemięźliwości w wypowiedziach, gdyby nie dwa epizody. Pierwszy, kompromitujący w gronie profesjonalistów, bo tłumaczenie się, że nie można zaprezentować zajawek własnych seriali? ze względów technicznych, brzmi niewiarygodnie, żeby nie powiedzieć śmiesznie. Przy stanie dzisiejszej techniki, a szef Dwójki nie rozstawał się z laptopem, nawet jak się zapomniało o wzięciu pendrive`a z nagraniem trailera, można je ściągnąć jednym kliknięciem. Drugi miał być żartem, ale widać publiczność canneńska nie ma poczucia humoru, bo zareagowała chłodno, a dotyczył on planowanego w TVP2 sitcomu Polska 2050. W wymarzonej fabule Polska wygrywa z Brazylią w piłkarskim finale mistrzostw świata, a nasz kraj to gospodarcza czołówka, w którym tłumnie chcą pracować Niemcy, Francuzi i Anglicy. Do kraju poszła informacja o żywiołowym wręcz przyjęciu pomysłu, ale siedzący na widowni polscy świadkowie panelu, odnieśli zgoła inne wrażenie.

Nie było za to różnic w ocenie stoiska targowego TVP. To samo co przed rokiem bardzo dobre miejsce przy głównej alei, ale ruch na nim chyba większy i nie straszyły już wielkie plakaty z uzbrojonymi zuchami z Czasu honoru. Eksponowano za to plakat Bodo i podobiznę Krzysztofa Kieślowskiego, którego 20. rocznica śmierci właśnie minęła i który od  lat dostarcza Telewizji Polskiej stałych wpływów za prawa do Dekalogu.

Tuż obok usadowiło się inne polskie stoisko, na którym można było spotkać się z partnerami, wypić dobrą kawę, a przede wszystkim otrzymać materiały informacyjne i katalogi oraz przedstawić swoją ofertę, tak jak robił to duet PIKE/PIKSEL, a na koniec tragów zaprosić gości i przyjaciół na przykład na śliwki w czekoladzie i ?szarlotkę?. Pozytywne wrażenia wysłanników instytucji mogących wesprzeć finansowo polską obecność na tych targach pozwalają wierzyć, że realizacja projektu narodowej alei nie ma długości autostrady z Warszawy do Cannes.
JANUSZ KOŁODZIEJ